Altaron

Witaj w Altaronie!

Znajdujesz się na krawędzi między światem realnym,
a magicznym Altaronem. Zrób krok do przodu i przeżyj
niesamowitą przygodę!

Connect with Facebook

Wróć   Forum Altaron.pl > Altaron.pl > Klany

Krótka Wiadomość
[2023-05-02 14:55] Wprowadziliśmy kolejne drobne zmiany i poprawki. Przed zalogowaniem się do gry prosimy o pobranie najnowszej wersji klienta. Zachęcamy do zapoznania się ze szczegółową listą zmian.

Komunikaty

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stare 10-05-11, 21:58   #11
Klavi
 
Zarejestrowany: Kwi 2011
Skąd: Lubaczów
Postów: 7
Domyślnie Moja skromna historia.

Marek wraz z swoją piękną małżonką Annah wypoczywał w swojej pięknej letniej rezydencji znajdującej się nad wielkim jeziorem Leviana, które otaczał Binardzki Las. Był to jeden z tych jakże pięknych bezchmurnych dni kiedy śpiewały ptaszki a jezioro odbijało błękit nieba. Marek właśnie kochał się z swoją żoną gdy oprócz ptaszków usłyszał coś innego, po chwili jego ucho wychwyciło znajomy mu dźwięk - tętent kopyt, szybko zarzucił na siebie
prześcieradło i z mieczem gotowym do obrony wybiegł na dziedziniec, lecz szybko opuścił swój oręż bo przed nim na swoim karym koniu siedział królewski posłaniec.
- Mariusz Anrak z rodu Klaviuszy ? - zapytał jeździec.
- Tak to ja. W czym jest rzecz ?
- Przysyła mnie Król Altaronu, przybywam z samego Amardan aby dostarczyć wielmożnemu panu list - powiedział sięgając do swojego plecaka.
- Proszę mi go szybko pokazać. - odparł zniecierpliwiony szlachcic.
- Oczywiście że go panu pokażę, ale najpierw muszę zobaczyć pański sygnet.
- Proszę. - Marek pokazał pierścień.
- Oto list.
- Dzię... - ale nim zdążył dokończyć zdanie jeździec już pędził do bramy.

2 dni po dostaniu listu wzywającego Mariusza do zamku w Amardam na ważne zebranie, szlachcic żegnał się z Annah na progu ich domu.
- Uważaj na siebie Marek - prosiła go żona.
- Dobrze skarbie, ale w przypadku gdyby mi się coś stało... - ściągnął sygnet z palca - ...masz tutaj ten sygnet, dzięki niemu dostaniesz się do mojej skrytki w banku Neolithu.
- Mam nadzieje że nie będzie to konieczne - odparła i ostatni przed odjazdem pocałowała go w usta.

Nikt nie wie co stało się z Markiem, choć wszystko wskazuje na to że zginął na wojnie lecz nigdy nie znaleziono jego ciała, krążą pogłoski że to sprawka nekromantów.

9 miesięcy po rozłące Mariuszem który wyruszył by walczyć za ojczyznę, jego żona jechała do lekarza w Neolith bo doskwierały jej bule brzucha. Niestety po drodze jej orszak został napadnięty przez bandę rozbójników. Wybili jej już wszystkich służących którzy rozpaczliwi próbowali jej chronić. Zapewne podzieliła by los swoich obrońców gdyby nie to że traktem przejeżdżali akurat zwiadowcy którzy po kilku celnych strzałach przepłoszyli napastników. Wszystko było by dobrze gdyby nie to że kobieta została poważnie ranna. Łucznicy zabrali ją do swojej rezydencji w lesie gdzie Magowie mimo wszelkich prób nie zdołali pomóc kobiecie. Ostatnią rzeczą którą zrobiła przed śmiercią było urodzenie syna. Nikt nie wiedział jak go nazwać do czasu gdy nie znaleziono przy jego matce pierścienia.
- Skoro jest z rodu Klaviuszy, nazwijmy go Klavi.
I tak oto choć nieświadomie Klavi został wychowany na świetnego rycerza. A wszystko to dzięki pomocy Zwiadowców z klanu Sin'Selema.

*Mariusz jest postacią autentyczną. Można o nim poczytać w książce "Początek Wojny Tom III" pióra Tomasza Suprremata która znajduje się w bibliotece Neolithu.
Klavi jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 13-05-11, 12:35   #12
Piruet
 
Zarejestrowany: Maj 2011
Postów: 1
Domyślnie

Akt I
Historia tego wojownika rozpoczyna się dosyć nietypowo.

Od najmłodszych lat wpajano mu, iż miecz i tarcza to dwie najważniejsze rzeczy w jego życiu. Przez wiele lat był ćwiczony, lecz efekty tego nie przynosiły rezultatów. Zmieniano mu nauczycieli. Sam król również go nauczał. Mijały lata. Pochłonięty treningami zapomniał o nauce tańca dworskiego. W związku z nadchodzącym ślubem siostry musiał zmniejszyć intensywność treningów na rzecz tańca. Ku zdziwieniu przychodziło mu to z niesamowitą łatwością, lecz wiedział o tym tylko jego mentor.

Nadszedł czas wesela. Wszyscy byli zdumieni lekkością wykonywanych przez Niego ruchów. Nie było lepszego od niego. Dochodziła północ. Na przyjęcie wtargnęli rozbójnicy. Zaczęli mordować każdego kto wszedł im pod broń. Nie mieli litości. Nasz bohater, nie zastanawiając się długo, sięgnął po jednoręczny miecz wiszący na ścianie komnaty i rozpoczął walkę. Rozbójnicy myśleli, iż mają nad nim przewagę, ponieważ posiadają pełne opancerzenie. Nic bardziej mylnego. Lekcje tańca dały mu bowiem świadomość ciała. W tym momencie poruszał się z taką szybkością, iż nikt nie był w stanie go trafić. Ciosy nagle stały się bardzo precyzyjne. Opancerzenie strasznie spowalniało najeźdźców przez co polegli. Duzo osób zostało zabitych, lecz równie wiele uratowanych. Po całym zajściu Król mianował go Rycerzem nadając mu przydomek Piruet.

Obecnie walczy on mieczem oraz tarczą, lecz zdobyte umiejętności sprawiają, iż tarcza jest tylko jego atutem. Zaprzysiągł sobie, iż nigdy nie będzie mordował a swoje umiejętności będzie wykorzystywał przeciwko potworom oraz w obronie własnej, kobiet oraz kompanów podróży. Ostatnimi czasy doszły do niego słuchy o bractwie "Sin'Selema". Legendy głoszą ,iż tworzą je prawi ludzie rządni przygód oraz wiedzy. Nie mając nawet cienia wątpliwości spakował swoje rzeczy i wyruszył w poszukiwaniu owego bractwa w nadziei, iż znajdzie się tam miejsce również dla niego (...)
Piruet jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 14-05-11, 11:39   #13
Ugaki
 
Avatar Ugaki
 
Zarejestrowany: Kwi 2011
Skąd: Wrexham
Postów: 5
Domyślnie Streszczona historia o Ugaki

Wychowywał się w niewielkiej rybackiej osadzie, jego ojciec był rybakiem a matki nie pamiętał. Jego dzieciństwo było spokojne i beztroskie, ale do czasu...
Pewnej soboty obudził się w nocy słysząc hałasy w osadzie, podniósł się i podszedł do okna ale to co zobaczył przeraziło go.
Piraci, tak to są piraci pomyślał, brutalnie zabijali każdego mieszkańca kradnąc, gwałcąc i niszcząc co napotkali na drodze. Trzeba obudzić ojca pomyślał i uciekać, ale gdy pobiegł do pokoju swojego ojca go tam już nie było, nie miał wyboru musiał uciekać sam. Wyszedł tylnym wyjściem z domu i pobiegł czym tchu do lasu.
Po 2uch tygodniach bezsensownego tułania się po lesie spragniony i głodny padł na ziemie, myślał ze to już koniec, ze już umiera...
Lecz obudził się w chacie w nieznanym mu miejscu, nagle gdy ktoś wszedł do środka, przestraszył się ale gdy zobaczył ze to niegroźny starszy człowiek to się uspokoił. Po długiej rozmowie z owym człowiekiem ten zaproponował mu schronienie w jego chacie oraz trening, Ugaki się zgodził.
Po 4rech latach Ugaki był już gotowy aby wyruszyć w podróż.M ocno siwy pustelnik pożegnał go i na drogę dal mu krótki miecz oraz drewniana tarcze.
Teraz Ugaki przemierza bezdrożna szukając kompanów do jego wyprawy w nieznane, czy ich odnajdzie? nie wiadomo, ale na pewno jeszcze nie raz o nim głośno.
Ugaki jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 14-05-11, 22:20   #14
cado
 
Zarejestrowany: Kwi 2011
Postów: 6
Domyślnie

Padał deszcz. Szarobure niebo pokryte było granatowymi chmurami. Mokre, zimne krople wody z miarowym szumem spadały na dach. Zimny wiatr wył wściekle, jakby chciał wedrzeć się do ciepłego wnętrza budynku, szarpał drewnianym szyldem zawieszonym nad drzwiami. Szyld przedstawiał ludzką dłoń w żelaznej rękawicy, zaciśniętą w pięść. Przez okna sączyło się ciepłe, żółte światło lamp oliwnych. Na trakcie, obok którego stał ów budynek, nie było żywego ducha. Świtało.

We wnętrzu, przy zakurzonym stoliku w rogu pomieszczenia siedział młody mężczyzna. Oprócz niego w środku nie było nikogo. Budynek ów, karczma 'Pod Żelazną Pięścią' nigdy nie narzekał na zbyt wielu odwiedzających. Mężczyzna ubrany był w czarny, podróżny płaszcz, doskonale kontrastujący z jego białymi włosami. Na drewnianym blacie stała oliwna lampa oraz pusty kufel po piwie. Mężczyzna był pochłonięty lekturą niewielkiej, wyświechtanej książki, na okładce której widniały przyblakłe litery "Alchemia - spojrzenie ogólne". Wokół panowała całkowita cisza, mącona tylko lekkim szelestem przewracanych w miarę czytania stron.

Cahir Aep Ceallah westchnął. Robiło mu się niedobrze na samą myśl o czekającym go egzaminie z alchemii. Zawsze wolał praktykę od teorii, a teraz jak na złość musiał mozolnie 'wkuwać' niezliczone ilości formułek, nazw i reguł alchemicznych. Książka była bardzo zniszczona i niektóre litery zostały zatarte. Nie było go stać na nowe, lepiej opracowane podręczniki. Cahir ledwo wiązał koniec z końcem. Liczył, że pewnego dnia uda mu się dzięki studiom znaleźć dobrze płatną pracę, ustatkować się i kupić nieduży, ale wygodny domek, by osiąść tam do końca swoich dni. Ale los, jak zwykle, chciał inaczej...

-Pięć lat później-

Cahir wytarł miecz o ubranie zabitego abitańczyka, splunął na ziemię, po czym schował oręż do pochwy.
- To już chyba ostatni?
- Ostatni. A szkoda, bo dopiero co się rozgrzewałem - odparł Kap, dobry przyjaciel Cahira, wyciągając strzałę z tarczy jednego z poległych barbarzyńców i chowając ją do kołczana. - Wracamy?
-Wracamy. Nic tu po nas, zadanie wykonaliśmy. Innych rozkazów nie było.
Otrzepali ubranie z pyłu i ruszyli na zachód.

Od przeszło czterech lat Cahir i Kap służyli w armii Neolithu jako ochotnicy. Obaj zapisali się tutaj z wiadomego powodu - ze względu na wojnę wojsko oferowało dość wysoki żołd aby zachęcić większą liczbę śmiałków do zasilenia szeregów. Cahir, któremu alchemia przysporzyła więcej kłopotów niż zysków, musiał znaleźć sobie inne źródło utrzymania. Jako, że był dobrze zbudowany i miał niemałą krzepę, postanowił zgłosić się jako rekrut. W mig opanował podstawy władania potężnym, dwuręcznym mieczem i zaczął brać udział w wypadach na mniejsze grupki abitańczyków, na których to wypadach zyskał uznanie w oczach przełożonych i został awansowany na rycerza. Teraz tworzył razem z Kapem jedną ze specjalnych grup ekspedycyjnych, czyli małych oddziałów złożonych z najlepszych żołnierzy. W tej chwili wracali z misji, która polegała na zlokalizowaniu i zlikwidowaniu niewielkiego obozu barbarzyńców.

- Kap?
- Mhm?
- Nie wydaje ci się, że to wszystko zaczyna się robić monotonne?
- Że co?
- Mówię o tych wszystkich walkach z abitańcami, ciągle to samo. Idźcie tu, zabijcie, wróćcie. To mi się zaczyna po prostu nudzić!
- Ja nie narzekam. Robota jest w miarę łatwa, o ile nie dasz sobie wpakować strzały w łeb. Dobrze płacą. Mi się tu podoba.
- A nie myślałeś kiedyś o rzuceniu tego wszystkiego? O czymś nowym, ekscytującym, niespotykanym? O czymś, co jest niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju? O czymś, co nigdy się nie nudzi, bo zawsze ma inną postać? O czymś, czego doświadczyć mogą tylko ci, którzy mają odwagę zmierzyć się z nieznanym?
- Co? Ale o czym ty mówisz?
- O przygodzie.


CDN
__________________
Jest jeszcze na świecie rozsądek? Czy już zostały na nim tylko skurwysyństwo i pogarda?
A. Sapkowski

Ostatnio edytowane przez cado ; 15-05-11 o 12:55
cado jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 15-05-11, 00:59   #15
Acolt
 
Avatar Acolt
 
Zarejestrowany: Kwi 2011
Skąd: Katowice
Postów: 35
Wyślij wiadomość poprzez Gadu Gadu do Acolt
Domyślnie

15 lat temu
Kiedy przybył słońce chyliło się ku horyzontowi rzucając ostatnie promienie na lekko falującą taflę rzeki. Mały domek i stojąca obok stodoła nie różniły się niczym od tych, które mijał wielokrotnie podczas swojej podróży. Z domku wyszła kobieta. Zaraz za nią wybiegł mały chłopiec w wieku może 7 lat. Przybysz zszedł z konia i skierował się ku domowi. Mały chłopiec biegał dookoła nego wyraźnie uradowany. Kobieta już nie wyrażała takiego entuzjazmu. Popatrzyła w oczy mężczyźnie. Widziała te oczy wiele razy. Jednak tym razem brakowało w nich iskry. Były szare niczym poranne niebo czekające na gorące promienie słońca. Twarz tego człowieka wyglądała jakby stoczyła więcej walk niż powinna. Pokryta była bliznami i przypominała raczej wiosenne, świeżo zaorane pole niż twarz. Po chwili milczenia kobieta weszła do domu, mężczyzna wszedł za nią a za nim wbiegł rozskakany chłopczyk...
- Nie uważasz że już starczy tych zimowych wypraw?- zaczęła rozmowę kobieta siadając do wieczerzy.
- Odpuść Naru. To już ostatnia. Obiecuję. - odparł spokojnie mężczyzna trzymając na kolanach śpiącego już malca. - Nie mam już sił. Za stary jestem.- spojrzał z tęsknotą na stojący w kącie miecz.

10 lat temu
Chłopiec obudził się w środku nocy. Oślepiał go jasno pomarańczowy blask, którego nie potrafił zidentyfikować. Widział cienie ludzi. Trzech mężczyzn walczyło z kimś. Z kim? Ojciec? Ojciec! Czuł jakby cały świat się trząsł. Po chwili odkrył źródło drgań. Lekko już wybudzony poczuł ciało matki tulącej go do siebie i biegnącej z nim na rękach. Chciał krzyczeć, chciał się wyrwać matce i pobiec do ojca. Kobieta tak mocno go przytulała, że chłopak zaczynał się dusić. Nagle potknęła się i runęła na ziemię odrzucając chłopca w stertę siana.
- Nie wychodź Colt. Nie wychodź!- Krzyknęła przez łzy po czym wstała i pobiegła w stronę, jak teraz zdążył zauważyć, płonącego domostwa. Bał się. Bał się strasznie. Strach paraliżował go, nie pozwalał nawet zamknąć oczu.
poranek dnia następnego
Chłopiec przebudził się nagle. "Sen?"- pomyślał. Szybko przekonał się, że nie był to sen. Wygrzebał się z siana, w którym był ukryty i pobiegł co sił przed spalony dom gdzie wczoraj widział cienie mężczyzn. To co zobaczył śnić mu się będzie zapewne do końca życia. Ciała jego rodziców leżały obok siebie. Ojciec jak zawsze z poważną miną, matka z zastygłym wyrazem przerażenia.
Długo klęczał nad ich ciałami. Słońce stanęło nad jego głową swym gorącem przypominając, że czas już wstać. Pochował rodziców jak tylko mógł najlepiej. Zebrał co się dało z tlącego się jeszcze domostwa po czym stanął nad grobem ojca.
- Pomszczę cię ojcze. - powiedział chłopiec ściskając w ręce medalion Dugiona zdjęty z martwej szyi ojca. Chwycił ojcowską klingę i ruszył na północ.

Miesiąc temu
Wóz ciężko sunął po błotnistej drodze wioząc czterech śpiących starszych ludzi chrapiących tak głośno, że leśna zwierzyna w mgnieniu oka chowała się do swych nor. Jedynie stary niedźwiedź leżał niczym nie wzruszony. Może dla tego, że chrapał głośniej od pijanych brodaczy. Na przodzie wozu siedziała zakapturzona postać. Spod szat widać było długie oblepione krwią i błotem włosy i twarz zarośniętą tygodniowym zarostem. Podróżnik miał zawieszony na szyi medalion Dugiona, w świątyni którego szkolił się w fachu rycerza. Obok wozu jechał konno rycerz w czarnej zbroi z ogromnym mieczem wiszącym przy siodle. Z rzadka obaj osobnicy wymieniali spojrzenia. Bez słów.
- Wkur*ia mnie ta cała sytuacja Cah. Czy ja wyglądam na człowieka nadającego się do takiej roboty? Narażamy dupsko, bo się ludziom zachciało się wojować.
- Płacą nam za to drogi przyjacielu. Płacą i to godn...- świst strzały przerwał rycerzowi w pół zdania. Celna elfia strzała przeleciała przez szyję jeźdźca trafiając w serce jednego ze śpiących krasnoludów. Czarny rycerz padł twarzą w błoto wydając ostatnie tchnienie a jego martwe oczy utkwiły wpatrzone w ciemną gęstwinę lasu.
Zakapturzony wojownik zerwał się w mgnieniu oka i równie szybko dobył miecza. Przeciwnicy nie dali mu wiele czasu. W jego kierunku poleciały 2 zatrute elfie strzały. Ręka Dugiona strzegła chyba młodego podróżnika, gdyż obie strzały chybiły. W ułamku sekundy siało jednego z ukrytych rozbójników spadło na drogę budząc śpiących pasażerów. Pierwszy czar jakiego się nauczył to było rzucanie mieczem. Celne rzucanie. Jak się właśnie okazało.
- So jes kur*a?! Dzikusy!! Psia ich mać! do broni grubasy!! Na pohybel Skur*ysynom!!- wrzasnął jeden ze śpiochów łapiąc swój grawerowany topór i kopnął wciąż zaspanego kamrata.
- Czy ci do reszty odbiło panie Rand?? Zamknij rudą gębę i właź pod wóz!- syknął długowłosy po czym rozejrzał się po okolicy. Biło od niego mocne światło, które wyczarował dobywając miecza.
- Masz szczęście parchata gębo, że to nie był większy oddział- powiedział ze spokojem w głosie tajemniczy człowiek.- Patrol. Trzech ich było, jeden uciekł. Chyba nie muszę tłumaczyć, że niedługo będzie tu ich więcej niż masz myśli w głowie?
- Spoko 'Colcik. Nie spinaj sie bo ci żyłka pęknie stary druhu. Ruszajmy dalej...- powiedział krasnal klepiąc człowieka po udzie.
Bez słów przykryli ciała poległych po czym ruszyli w pośpiechu przed siebie. Jechali całą noc a o świcie ujrzeli świecące dachy Neolithu. Nareszcie mogli odetchnąć. Dojechali w bezpieczne okolice. Po wjeździe do miasta udali się od razu do dowódcy straży aby przekazać ładunek. Pomogli go rozładować z nieukrywaną niechęcią do dalszej współpracy. Po odebraniu zapłaty raźnym krokiem przeszli przez miejski depozyt do karczmy.
- Rand. Dziś nasze drogi się rozchodzą. Tu w Neolith muszę odszukać ludzi, którzy pomogą mi odnaleźć morderców mojego ojca. I może dzięki nim dowiem się dlaczego zginął.[/i]
- No siłą Cie nie zatrzymom. Ale rad bym był Cie jeszcze zobaczyć. Byle nie na twoim pogrzebie. - Zaśmiał się starszy jegomość biorąc łyk piwa i gośno potym bekając.
- Bywaj rudzielcu.
- Bywaj chłoptasiu. Bywaj.
Wychodząc z karczmy młody mężczyzna popatrzył za siebie na wieloletnich kompanów. "Coś się kończy, a coś zaczyna" pomyślał po czym wyszedł przed karczmę.
- Gdzie jesteście Sin'Selema? Gdzie jesteście- powiedział ruszając w stronę Klasztoru Dugiona. Miejca gdzie każdy rycerz duchowny mógł otrzymać pomoc i znaleźć wyciszenie...
__________________
"Gdy cię mają wieszać, poproś o szklankę wody. Nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, zanim przyniosą."
A. Sapkowski

Ostatnio edytowane przez Acolt ; 15-05-11 o 02:05
Acolt jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 15-05-11, 12:32   #16
adaska2
 
Zarejestrowany: Maj 2011
Postów: 11
Domyślnie Niekończąca się opowieść

Młody Druidzisko już od najmłodszych lat wiedział, że przeznaczony jest do rzeczy wielkich. Na małej wyspie Licor było mu zwyczajnie ciasno. Nudziły go polowania z ojcem na lisy, wilki czy też niedźwiedzie. Miecz, ani włócznie zwyczajnie nie leżały mu w ręce. Żadne wyprawy nawet w najciemniejsze zakątki wyspy nie przynosiły mu spełnienia.

Od młodych lat chciał poznawać świat. Uwielbiał słuchać opowieści zarządcy Gajusza o tym co dzieje się w wielkim świecie. Często przesiadywał także u lokalnego marynarza, który chętnie raczył go opowieściami o dalekich lądach morzach i oceanach, po których pływał i na których przeżył wiele przygód.

Jednak najbardziej młody chłopak lubił przesiadywać u zielarki Lidii. Często pomagał jej zbierać składniki do jej mikstur i słuchać jej opowieści, czym zaskarbił sobie jej szacunek i zaufanie. Lidia postanowiła że weźmie młodzieńca na praktyki. Godzinami siedzieli w jej pracowni zgłębiając tajemnice eliksirów leczących z zatruć i ran. Z radością podawał je chorym i potrzebującym pomocy. I wtedy poczuł że coś w jego życiu się zmieniło. Zapragnął być takim jak Lidia. Z chęcią pomagać innym, leczyć, słowem żyć dla innych.

Gdy wreszcie zrozumiał kim chce być postanowił że wyruszy na kontynent, w samo piekło wojny aby nieść pomoc walczącym z najeźdźcą żołnierzom. Zarządca Gajusz był zdziwiony: "Jak to mag? Wybierasz sobie doprawdy trudny żywot. Jesteś pewien? Dobrze, zostań więc magiem.

I tak młody mag po przejściu próby na wyspie niedaleko Licor wyruszył na kontynent aby nieść pomoc innym. Początkowo spotkał się z nieżyczliwością ludzką co zniechęciło go do dalszego pobytu, jednak przełamał się i rozpoczął dalszą naukę.

Gdy wreszcie zdobył doświadczenie w dziedzinie magii nikogo z osób znających go nie zdziwił jego wybór: duchowny. Od początku mówił że chce pomagać innym oraz sprawić aby wojna nie odcisnęła na niewinnych swojego piętna. Zawsze chciał sprawić aby dzięki niemu świat stał się odrobinę lepszy. Wiedział że musi pogłębiać swoją wiedzę. Nie dla siebie, ale dla innych ludzi, aby móc nieść im pomoc.

I w końcu po latach ćwiczeń wiedział że na coś się przyda innym. Był świadom że może swoją wiedzą i umiejętnościami dać coś innym ludziom. "Jednak gdzie ja znajdę przyjaciół którym będę mógł pomoc i zaufać?"- pomyślał Druidzisko...
adaska2 jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 15-05-11, 23:50   #17
furman17
 
Zarejestrowany: Maj 2011
Postów: 2
Domyślnie Sin'Selema

Wieciu był niegdyś jedynie młodzieńcem z wyspy Anan, zawsze uśmiechnięty
wesoły. Często pomagał we wsi wiejskiemu Stolarzowi ,czasami pomagał Młynarzowi pilnować magazyn aby się nie zasiedliły szczury.
Często pomagał zielarce zbierając dla niej składniki do jej mikstur. A także wspierał starszych którzy wrócili z nieudanej wyprawy . Gdy pewnego wieczoru w karczmie zjawił się pewien starzec z lśniącą szablą u pasa i z zbroją której nikt z innych zgromadzonych wcześniej nie widział. Starzec oddał mu ją mówiąc że jutro gdzieś odpływa a to jest oręż aby pomagać innym.
Wieciu przyjął zbroję ,broń i od tamtego czasu zaczął opuszczać na jakiś czas wieś.Ale zawsze wracał silniejszy i z dużo ilością dobrego oręża dla innych poszukiwaczy przygód.Zawsze fascynowała go wiedza zielarki i maga mieszkającego niedaleko wsi. Więc nadszedł czasy gdy Wieciu opuścił swoją ukochaną wyspę swoich przyjaciół . I postanowił że zacznie uczyć się magii.
I nic o nim więcej jeszcze nie słyszałem pewnie gdzieś jest i dalej pomaga innym mam nadzieję ze kiedyś go spotkam i znowu porozmawiamy.
furman17 jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 16-05-11, 00:23   #18
Eresol
 
Avatar Eresol
 
Zarejestrowany: Kwi 2011
Skąd: Żywiec
Postów: 68
Domyślnie Ma historia

20 lat temu w małej wiosce urodził się chłopiec miał kochającą matkę,surowego ojca który był drwalem,starszą siostrę miał również kochających dziadków którzy niezbyt lubili się z jego ojcem ponieważ dziadek był alchemikiem a babcia zielarką.Mieszkali w biednej wiosce ale zawód drwala wykonywany przez ojca chłopca wystarczał na chleb chłopiec podbierał niekiedy owoce z sadu dziadka.

Od urodzenia wykazywał dużą siłę jak jego ojciec drwal a także obsesyjnie interesował się światem,chciał zwiedzać być wszędzie a nawet tam gdzie jeszcze nie postawił stopy żaden śmiertelnik.
Gdy podrósł urodził mu się braciszek miał wtedy zaledwie 4 lata ale już wiedział ze nie będą się lubić -mama ciągle siedzi przy nimpowtarzał.

Miał zaledwie 8lat gdy wyruszył w swą pierwszą podróż.
Uzbrojony jedynie w kij wszedł do lasu napotykał zające,łanie,pająki a nawet węże ale nie uląkł się stawił im czoła zatłukł wziął do domu tyle ile mógł.
Przyniósł zaledwie starego zająca i zmasakrowanego węża -bo pająki wypadły mi z worka po drodze mówił. Wten ojciec postanowił zrobić mu miecz wystrugał z drewna mały mieczyk.
Chłopiec aż skakał z radości.
Gdy chłopcy podrośli zaczęli trenować walkę na miecze lecz młodszemu nie pasował mały mieczyk ukradł ojcowi nóż i zaczął strugać wystrugał wielki miecz.Wtedy zaczęli trening lecz po pierwszym uderzeniu młodszego polała się krew i starszy zapłakał,lecz wziął się do roboty chwycił za nożyk i zaczął strugać. Strugał długo i wystrugał pod czujnym okiem dziadka okrągłą tarcze i długi miecz był zadowolony że teraz mógł wytrzymać uderzenie z dużego miecza brata.

Po kilku latach zjawił się kupiec w ich wiosce przyszedł podkuć konia który stracił podkowy podczas podróży.Zapłacił kowalowi z góry i poszedł do tawerny jego dobytku strzegł krasnolud widać było ze stoczył wiele bitew.
Bracia postanowili sprawdzić co takiego skrywa wóz kupca.
Podeszli do krasnoluda i próbowali rozmawiać:
-Witaj,czy mógłbyś...
-Poszli nie beda ta kradli skarbów pana ,Poszli bo waz ta zatuke

Uciekil ale nie odpuścili,gdy krasnolud próbował odpędzić inne dzieci oni weszli na wóz otworzyli skrzynie i zobaczyli parę ksiąg i miecz,młodszy od razu chwycił za miecz a starszy pomyślał księgi mi zostały no cóż wezmę sobie parę.

Wrócili do domu młodszy zaczął machać mieczem i wykrzykiwać -jestem wojownikiem nic mnie nie zatrzyma.

Starszy otworzył pierwsza księgę (dziadek nauczył go czytać i pisać) mówił:-przyda ci się jeśli nie tu to w wielkim świecie
Napisane było "Alchemia dla początkujących" odstawił i pomyślał przecież dziadek mnie tego nauczy.
Popatrzył na drugą księgę była jakaś dziwna czarna oplątana przerdzewiałym łańcuchem nie było nic na niej napisane,rozerwał łańcuch przy pomocy miecza brata i otworzył wtedy z księgi zaczęły wydobywać się wrzaski wystraszyli się ale w nią spojrzeli młodszy brat odskoczył ale starszy podniósł księgę i zaczął czytać wtedy do domu wpadł dziadek chłopców magicznym zaklęciem zniszczył pismo i zaczął wrzeszczeć na chłopców:
-KTO WAM DAŁ NEKRONOMIKON!!!
-Ukradliśmy od kupca który przybył do wioski
-Jakiego kupca przecież wiedziałbym gdyby jakiś kupiec tu zmierzał mam przyjaciela na przełęczy.

Wybiegł z domu i poszedł do wioski po chwili wrócił i z przerażeniem chwycił chłopców w ramiona i przytulił za nim wpadli Paladyni mówiąc:
-Odważni chłopcy potrafili oszukać Nekromante
Dziadek chłopców odrzekł:
-Otworzyli czarną księgę
Wtedy twarze paladynów zbledły wezwali kapłana który zbadał chłopców
stwierdzając ze nic im nie ma.Lecz paladyni nie byli przekonani do opini kapłana ponieważ jeszcze nikt żywy jeszcze nie przeżył otwarcia nekronomikonu.
Postanowili wziąć chłopców na obserwacje do nowo powstałego klasztoru.
Wytrenowali ich i stwierdzili ze mogą wrócić do domu jeżeli nie chcą zostać paladynami.
Młodszy został stał się potężnym paladynem
Starszy opuścił zakon wrócił do domu powiedział rodzinie że brat zostanie paladynem i udał się do dziadka.
Dziadkowie przywitali go z otwartymi ramionami po obiedzie poprosił dziadka żeby uczył go alchemi a babcie aby uczyła go zielarstwa.

Po roku chłopak potrafił rozpoznać każde zioło i każdą miksturę potrafił nawet niektóre ważyć,wtedy powiedział rodzinie że o świcie rusza w świat po czym nastała noc zjedli kolacje nawet brat wrócił z klasztoru po czym wszyscy poszli spać.Rano matka wstała wcześniej by przygotować strawę ale starszego już nie było.Obudziła wszystkich krzykiem "Eresol wyruszył!!..."

Ostatnio edytowane przez Eresol ; 16-05-11 o 01:00
Eresol jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 16-05-11, 18:52   #19
Bowmaster
 
Zarejestrowany: Kwi 2011
Postów: 2
Domyślnie

Wyciągając ostatnie strzały z drewnianej tarczy Kap otarł krople potu z młodzieńczego czoła, na które zawadiacko opadały jasne, bujne włosy. Tego dnia słońce wyjątkowo dawało się we znaki, wszyscy chowali się w cieniu drzew, których w leśnej elfickiej osadzie nie brakowało.
Następnego dnia Kap wybrał się do miasta aby wykonać misję zleconą mu przez miejscową zielarkę. Za pomoc obiecała mu zwój z przepisem na jakąś podobno ciekawą miksturę. Jaka by ta mikstura nie była, zawsze przyda się młodemu alchemikowi. Gdy po wykonaniu misji wracał do zapuszczonej chaty starej dziwaczki napotkał na swej drodze intrygującego osobnika. Był to rycerz. Jeszcze nie znał jego imienia, pamiętał tylko tyle, że posprzeczali się o jakąś drobnostkę, lecz tajemniczy nieznajomy zniknął tak szybko jak się pojawił. Wieczorem, zmęczony bieganiem po mieście i jego obrzeżach postanowił przystanąć na moment w tawernie. Wszyscy przybysze jednak o tej godzinie opuszczali przytułek lub szli do swoich wynajętych pokoi. Młody łucznik myślał już, że został sam w barze i gdy chłeptał pospiesznie ostatni kufel piwa, zauważył w ciemnym kącie znajomą twarz. Jak się po chwili okazało, był to tajemniczy znajomy.

- dwa lata później –


Po opuszczeniu elfickiej osady na wzgórzach nieopodal Neolithu Kap, teraz z przydomkiem Bowmaster, który uzyskał kończąc naukę strzelecką elfów, osiedlił się w mieście w poszukiwaniu pracy i przygód. W związku z wojną toczoną między Neolithem a Abitańskimi barbarzyńcami, zarząd wojenny ustanowił wysoką płacę dla wszystkich śmiałków którzy podejmą się walki z oddziałami wroga. Mistrz Łuku wyczuł dużą szansę dla siebie zasilając wojska ludzi. Po raz kolejny napotkał tam już bardziej mu znanego Cahira, z którym szybko się pogodził.

- pięć lat później –

Wracając do miasta po walce z barbarzyńcami Łucznik zastanawiał się nad sensem tego, co teraz robił. Razem z Cahirem tworzył elitarny dwuosobowy oddział w ochotniczej armii Neolithu. Wspominał też swoich rodziców, których jak później się dowiedział porwali ludzie zamieszkali od wieków w lasach i na moczarach zwanych bagnami. Ojciec Kapa był konkwistadorem i musiał tępić owe istoty.
- Mam dość. Nie chce mi się tego dłużej ciągnąć.
- Co ty wygadujesz? O co chodzi?
- Odchodzę z armii. Chcę się zająć alchemią i wyruszyć w dalekie krainy. Kto wie, może odnajdę moich rodziców...
- Nie bądź głupcem bracie.
- Wolę być głupcem niż do końca życia tkwić w tym syfie. Idziesz ze mną?
Bowmaster jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Stare 17-05-11, 18:08   #20
Kaeste
 
Avatar Kaeste
 
Zarejestrowany: Maj 2011
Skąd: Świdnica
Postów: 5
Domyślnie

Swego prawdziwego imienia najprawdopodobniej nigdy już nie poznam, ale osoby, które mnie znalazły - nazwały mnie Creep. Obudziłem się na plaży u wybrzeży wyspy Anan i kompletnie nic nie pamiętam, co się działo przed tamtym okresem. Jak już wcześniej wspomniałem, znalazły mnie pewne osoby. Byli to piraci, którzy cumowali akurat swój statek przy brzegu, gdy nagle spostrzegli, że ktoś leży na plaży. Przeszukali mi dokładnie kieszenie, lecz nic wartościowego nie znaleźli. Jedyną pamiątką po nich, było charakterystyczne znamię, coś na wzór czaszki, które zostawili mi na plecach.

Wycieńczony, zmordowany, udałem się w stronę lasu. Straciłem już wszelką nadzieję, gdy nagle, pośród drzew, dostrzegłem budynek, wyglądem przypominający świątynię. Gdy byłem na wyciągnięcie ręki do filarów tejże budowli - zemdlałem. Po jakimś czasie ocucił mnie mnich. Podał mi rękę, spytał się jak się nazywam i czy wszystko ze mną w porządku - nie potrafiłem mu powiedzieć na żadne z tych pytań. Po krótkiej wymianie zdań, powiedziałem mnichowi, że nie pamiętam niczego, prócz plaży oraz piratów. Fardas, bo tak ten mnich miał na imię, obiecał doprowadzić mnie do porządku, oraz wysłał mnie do obozu treningowego, gdzie miałem się przygotować się przed wielką bitwą z Ariańską armią. Cały czas jadłem tamtejsze jedzenie, oraz piłem tamtejszą wodę ze studni - jednak cały czas odczuwałem wewnętrzny głód.

Pewnej nocy miałem przeokropnie dziwny sen. Śniło mi się, że poszedłem na pobliską farmę do Ronalda, wyrżnąłem całe stado owiec, oraz posilałem się ich krwią. Nie czułem już głodu. Jednak, to był tylko sen...

Następnego ranka, do mego pokoju wpadł szybkim krokiem Fardas, żebym zobaczył, co się stało. Jak najbardziej spokojnie, choć nie ukrywam - umierałem z ciekawości, wyszedłem przed dom. Zobaczyłem masę gapiów, tworzących okrąg nad farmą Ronalda. Podszedłem bliżej. Wszyscy stali jak wryci, patrząc się przed siebie. Podszedłem jeszcze bliżej. Dołączyłem do grona ludzi, którzy w milczeniu przypatrywali się masakrze, jaka rozegrała się na farmie Ronalda. Przyszedł nawet i sam Ronald:
-Cholerne wilki. Już ja im pokażę! Dorobek mego życia! Mój jedyny środek utrzymania. Nie podaruję im tego- rzekł.
Mój sen...mój sen się sprawdził. To była moja robota. Nie robota wilków. Co jest ze mną nie tak? Kim ja jestem? DLACZEGO JA?
Kaeste jest nieaktywny   Odpowiedź z Cytatem
Odpowiedz


Użytkownicy aktualnie czytający ten temat: 1 (0 użytkownik(ów) i 1 gości)
 

Zasady postowania
Nie możesz zakładać nowych tematów
Nie możesz pisać wiadomości
Nie możesz dodawać załączników
Nie możesz edytować swoich postów

BB Code jest Włączony
EmotikonyWłączony
[IMG] kod jest Włączony
HTML kod jest Wyłączony

Skocz do forum


Czasy w strefie GMT +1. Teraz jest 22:01.


Powered by vBulletin Version 3.8.4
Copyright 2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Tłumaczenie: vBHELP.pl - Polski Support vBulletin