Zarejestrowany: Kwi 2011
Postów: 25
|
Cytat:
Podstęp
Miłe trzaskanie palonego drewna, ciche szmery, jakby szepty, pobudzający wyobraźnię mocny zapach wołowiny palonej na ognisku, zapachowe wonie kadzideł. To wszystko było wyczuwalne i wydawało się tak nienaturalną rzeczą, że człowiek mógłby uznać, że jest w raju. Od czasu do czasu dało się dosłyszeć, jak ktoś podnosi głos, ale po chwili znów te same szeptania. Tak, zdecydowanie było coś nie tak, ale nie można było się oprzeć pokusie leżenia, jak się wydawało, na czymś miękkim i zadowalania się tymi zapachami i odgłosami. Czuć się można było tak beztrosko…
Ale jednak, musiał sprawdzić co tu jest grane. Miał chwilowe przebłyski sprzed, prawdopodobnie, kilku godzin, jak to dostał w głowę czymś twardym, jak przeszył go ból, jak wygodnie siedział na warcie. No właśnie. Na warcie! A teraz? Leży w pół-przytomny i nie wie tak naprawdę co tu jest grane i gdzie się znajduje…
Spróbował otworzyć oczy raz, potem drugi, trzeci… Aż w końcu, jakby cudem, udało mu się rozchylić powieki sklejone grubą warstwą ropy i przejrzeć na oczy. Leżał na wyłożonym trawą leżaku z patyków wśród tych, których nienawidził. Siedzieli przy ogniu jak gdyby nigdy nic, jakby jego, Korasa tam nie było. A jednak, co jakiś czas pozwalali sobie na ukradkowe spojrzenia w jego stronę. Obrócił lekko głowę tak, aby tego nie dostrzegli i analizował sytuację. Był z pewnością w jakimś obozie. Nie było tam tylko tych dwóch stworzeń tylko więcej, znacznie więcej. Krzątali się to tu – to tam, prawdopodobnie mieli jakieś rozkazy, bo wykonywali wszystko starannie i szybko. Była ich tam masa, nie był w stanie policzyć nawet ilu. Nie miał pojęcia, czy jeszcze długo przeżyje i gdzie jest jego kolega z warty, bojaźliwy Harold. Zastanawiał się jednak, czy powinien wciąż nazywać Harolda bojaźliwym, bo, jakby nie patrzeć, to on wybiegł do nich pierwszy chcąc walczyć, a teraz sam leży tutaj i trzęsie się na samą myśl co mogą mu zrobić. Niespodziewanie zaczął słyszeć trochę dalej od jego położenia donośne głosy, akcentowane bardzo dziwnie, zdecydowanie w sposób odmienny niż ludzki.
- Co on tu jeszcze robi?! Dostaliście wyraźne rozkazy wyniesienia go do kwatery doświadczalnej, co wy wyrabiacie?!
- No… Panie komandorze… Tylko odpocząć chcieliśmy, ciężki on jak cholera! My już mieliśmy go nieść dalej, naprawdę! – wyraźnie przestraszonym głosem, podobnym do Harolda, kiedy zaczęli słyszeć szmery w oddali tłumaczył mieszaniec.
- Pewnie, pewnie. Dajcie mi już spokój, zanieście go do kwatery doświadczalnej, ale już. Wykonać rozkaz na jednej nodze! – zdecydowanym warknięciem zaakcentował koniec wypowiedzi i pospieszył w nieznaną stronę.
- No, X’ar, podnosimy go. Oj, przestań się ociągać, dawaj, chyba nie chcesz stracić wszczepu, co? No właśnie. Na trzy. Raz… Dwa… Trzy!
W tym momencie poczuł jak się unosi i porusza, jakby lewitował w powietrzu. Nieśli go po nierównej powierzchni, był tego pewien, bo czuł i słyszał jak ciągle któryś z nich się potyka i rzuca wulgaryzmami na lewo i prawo. Uchylając co jakiś czas powieki wciąż widać było te kreatury krzątające się po całej wiosce. Wszystko wskazywało jednak, że są w mieście. I to dużym mieście, bo cały czas widział budynki zbudowane z czegoś, co przypominało cegły i improwizowane latarnie. Była ich masa. Domki nie miały zadaszeń z prawdziwego zdarzenia tylko położone kilka liści na krzyż z wielkimi prześwitami. Prawie wszędzie walały się jakieś odchody i kałuże niewiadomej substancji, która wyglądała jak kwas. Pozwalając działać wyobraźni, Koras pomyślał, że stojące obok każdego domu wychodki bez zabudowania są tylko na pokaz, bo nie byłoby tak brudno, gdyby były używane. Doświadczał niemiłych zapachów i widoków, mieszańcy nie mieli żadnych zahamowań. Gdy tylko któryś z nich umierał, od razu go zjadali, nawet na oczach człowieka, którego nieśli do jakiejś „kwatery doświadczalnej”. Nie wiedział tak naprawdę, czy jest to cywilizacja zaawansowana technologicznie lub nie, w każdym razie dzielnica, przez która go nieśli na pewno na to nie wskazywała. Wyglądała ona na slumsy przypominające mu te same z jego rodzinnego miasta, Tawerii, których tak nie znosił, kiedy musiał je patrolować. Czuł niepokój, gdy tylko słyszał płacz niezwykle podobny do ludzkiego, bo mógł to być jego przyjaciel. To wszystko zapewniało go, że jest w wielkim niebezpieczeństwie, a wciąż nie wie co z Haroldem.
Mieszańcy, którzy nie mieli nic do roboty wciąż mu się przyglądali z uwagą, niektórzy też podążali za nim, jednak większość po chwili zaniechiwała tej czynności. W ogóle nie okazywali żadnego zainteresowania, tak, jakby człowiek niesiony przez dwóch strażników było dla nich widokiem normalnym. Wnioskował, że podróżuje w powietrzu już około godziny i nie miał już chęci patrzeć na okolice, więc zamknął oczy i zaczął rozmyślać.
„Jeżeli coś stanie się Haroldowi, to sobie tego nie wybaczę. Jak mogłem dopuścić do takiej głupoty?!”.
Po długim czasie rozległ się głos jednego z niosących go stworzeń. Jeszcze go nie słyszał, ale czuł obrzydzenie jeszcze przez długi czas po rozbrzmieniu jego słów.
- Warta, to my! Niesiemy obiekt nr 42!
- Tak, tak. Jasne, wchodźcie. – Powiedział znudzonym głosem wartownik.
Rozległ się głośny odgłos otwieranego zamka i skrzypienie. Poczuł ból w uszach myśląc, że nigdy jeszcze nie słyszał tak okropnego dźwięku. Gdy go wnosili do zabudowania poczuł chłodne powietrze dostające się głęboko w nozdrza i orzeźwiające umysł, jednak nie było to jedyne uczucie, bo chwile po tym poczuł także zapach zgniłego mięsa, jakby ludzkiego. Wiele razy doświadczał tego, ale tu wszystko było gorsze. Co jakiś czas słychać było pojękiwania. Chciał zobaczyć, co się dzieje, ale z jakiegoś powodu jego powieki odmawiały mu posłuszeństwa i leżał niepewnym co go czeka. W którymś momencie jeden ze strażników niosących jego nosze potknął się i zaczął głośno kląć, lecz Koras też poczuł to potknięcie na własnej skórze. Mieszaniec puścił go i poleciał jak długi na ziemie, gdy Koras zsunął się na zimną posadzkę uderzając głową w jakiś kamień i czując, że podobny ból jak wtedy, gdy go schwytali znów promieniuje wzdłuż kręgosłupa. Nie dał po sobie tego poznać, wciąż udawał, że mocno śpi. Nie okazał nawet grymasu na twarzy, czuł to. Strażnik szybko się podciągnął, kopnął kamień w jakiś kąt i podniósł go powrotem. Znowu wędrował po jakimś budynku na noszach odczuwając okropne zapachy mieszające się z odchodami i moczem.
Ponownie, po długim czasie poczuł, że powoli opada. Postawili go na ziemi. Słychać było, jak ktoś bawi się pękiem kluczy, po chwili charakterystyczny odgłos otwieranego zamka, to samo, bolesne skrzypienie i znów się podniósł, ale nie na długo. Postawili go ponownie, tym razem złapali za ręce i nogi i rzucili nim na coś wyłożone sianem. Prawdopodobnie miało przypominać leżak. W między czasie uderzył nogą o jakiś twardy kant i poczuł, że puchnie mu piszczel.
- Dobra, to wszystko. Zawołaj doktorka.
- Tak, tak. Już idę – ponownie powiedział znudzonym głosem jakiś strażnik i odszedł głośnym krokiem.
Po chwili wyczekiwania i ciekawości przyszedł owy „doktorek”.
- A więc to on? Świetnie! – zaskrzeczał. – Chyba go zamkniemy. Pamiętajcie, szczelnie! Po tym jak ostatnio bawiliście się z innym człowiekiem prawie nie straciliście sami przytomności od tego gazu… - poskarżył się i odszedł.
- Dobra, zamykamy. Pro’sh, zapuścisz gazu jak ci powiem.
Odgłos zamykanego zamka, bolesne skrzypienie i cisza. Jakby znalazł się w próżni. Nie minęła minuta, a poczuł, że coś śmierdzącego dostaje się do jego pomieszczenia przez wentylacje. Nie miał siły spojrzeć, co się dzieje, poczuł tylko zapach zgniłych jajek i mięsa i po chwili znowu leżał nieprzytomny.
|
Zapraszam do komentowania, krytykowania i oceniania!
|