PDA

Zobacz pełną wersję : [rekrutacja] Sin'Selema


Wicked
29-04-11, 14:29
Interesuje Cię coś poza expieniem? Lubisz wczuć się w klimat dawnych czasów, wiecznych wojen, zdrady i knowań? Pragniesz uczestniczyć w tworzeniu i kreowaniu fabuły Altaronu?

Sin'Selema poszukuje wszelakich graczy, których takie rzeczy interesują. Ze swojej strony oferujemy informacje dotyczące świata, pomoc w aklimatyzacji i wsparcie materialno-duchowe. ;)
Proszę o zglaszanie się w grze do "Valvalis" lub "Colens". Nie przyjmujemy ludzi, którzy "Kcom hodzić na hanty na fajne potforky".
__

O Sin'Selemie od dawna słychać było w stolicy. Wraz z wojną nadciągało coraz to więcej ludzi, coraz to kolejni rekruci do Armii królewskiej, ale też uchodźcy, którzy szukali schronienia przed najeźdźcą. Powstawały to coraz nowe stowarzyszenia, ugrupowania, które łączyły się, by utrzymywać ład... lub wprowadzać chaos.
I pośród tego wszystkiego wyrósł samotny, pojedynczy kwiat, które celem nie były spory i walki, a zdobywanie informacji i rozszerzanie wpływów. Działania ciche, subtelne i często na granicy prawa ustanowionego przez namiestnika. Namiestnika, który... o dziwo sprzyjał poczynaniom Nauczycieli, jak to sami siebie nazywali.
Na ich czele stanął Rekhyd z domu de Elanesse, młody szlachcic wywodzący się z niegdyś dawnego rodu, który w wyniku wojny poświęcił i stracił tak wiele, że teraz byli jedynie nic nie znaczącą gołotą. Jednak za sprawą tego młodego śmiała możliwe, że niegdyś tak znaczy ród, teraz odbuduje swoją potęgę.

Czy starczy Ci, śmiałku, odwagi, by zdobyć więcej informacji? Opowiesz się po stronie Nauczycieli czy wystąpisz przeciw nim? Jedno jest pewne... nikt nie pozostanie obojętnym na ich obecność.

wasiul
29-04-11, 14:47
Oras, zwykły młodzik, mieszkający w ubogiej dzielnicy miasta. Porzucony na pastwę losu, sam musi walczyć o przetrwanie w tym skorumpowanym, pełnym zła i nienawiści świecie. Już od dzieciństwa interesował się łukiem. Okradając samotnie niewielkie karawany dużo zyskiwał. W ciągu niecałego roku zasłynął jako nieznajomy, cichy złodziej. Ludzie nadali mu przydomek Kroth. Oras, znudzony samotnością, żądny przygód postanowił wstąpić do Sin'Selema. Jednak to nie lada wyzwanie, dołączyć do tego elitarnego stowarzyszenia mogą tylko Wybrańcy...

Howking
29-04-11, 19:04
Od zawsze miał pociągi do wyrafinowanych potraw, egzotycznych zwierząt i przedmiotów. Za młodu czytano mu bajki o pustynnych nomadach mieszkających przy oazach, o wielbłądach przemierzających setki kilometrów z bagażem na swoich garbach... Od początku wiedziano, że będzie kimś znanym.

*

Jako młodzieniec pracował u gubernatora, roznosił listy i wezwania. Gubernator, jak każdy wiedział, był osobą liczącą się w wiosce. Osoby, które u niego pracowały i dobrze wykonywały powierzoną im robotę zyskiwały uznanie, które było bardzo cenione. Od początku było wiadome, że zyska dobrze płatną pracę.

*

Czas, kiedy był już pełnoletni był dla niego czasem niesamowitym. Chciał dostać posadę gubernatora, ale ten sam, dla którego pracował nie okazywał chęci na odpoczynek od pracy. Krzątał się po wiosce i szukał jakichś małych fuch. Tu zanieść, pozamiatać, ugotować. Był wszechstronny, ale nie zanosiło się, że zrobi wielką karierę. Lata mijały powoli, a on wciąż się nudził w tej, jak to mówił, "zawszonej, brudnej i gnojowatej wiosce".

*

Czas przyniósł jednak nieoczekiwane wieści. Na kontynencie rozpoczęła się wojna, nikt w sumie nie wiedział o co dokładnie poszło, ale młodzieniec wiedział, że musi się załapać do wojska. Od razu powiedziano mu, że musi nabrać doświadczenia. Przejął się tym jak mało kto. Zaczął trenować walkę mieczem, parowanie ciosów, obronę tarczą oraz kondycję. Był coraz lepszy w nowym fachu, ale nie był wystarczająco zadowolony z siebie. Poprosił ludzi w wiosce o jakąś pracę, niebezpieczną, rzecz jasna. Przydzielali mu różne zadania. Ot, zabij kilka szczurów, znajdź moje trzewiki u pająków, lub, co było dla niego najtrudniejsze, przynieś mi kolczy kaptur. Oczywiście wszystko z zapałem wykonywał, ale czuł niedosyt, dlatego po długich treningach ponownie zgłosił się do zarządcy wyspy, gubernatora.

-Imię - popatrzył posępnie na młodego - stan, praca.
-Nazywam się Howk, jestem rześkim kawalerem, dorabiam sobie zadaniami od mieszkańców - z dumą odparł bohater - uważają, że jestem najlepszy!
-Tak, tak, każdy tak mówi. No dobrze, zajrzyjmy do rejestru... - chwilę poszukał czegoś w zabrudzonych kartkach i zaczął ponownie - Tak. Mieszkaniec numer 286, Howk, kawaler. - przyznał rację.
-No więc, myśli pan, że się nadaję? - zapytał błagalnym tonem.
-Hmmm.... Wyglądasz dobrze, bardzo dobrze. Zdecydowanie lepiej, niż ostatnim razem. - puścił oczko - Wydaję mi się, że jesteś gotowy.
-NAPRAWDĘ? BOŻE, DZIĘKUJĘ! - wykrzyczał i ucałował ręce gubernatora.
-Dobrze, już, dobrze. Idź do kapitana statku, on będzie wiedział, co z tobą robić. Pamiętaj! Zabierz swój ekwipunek, pożegnaj się z rodziną i wybierz z banku wszystkie, powtarzam, WSZYSTKIE oszczędności!
-Tak, tak zrobię! Dziękuję! - w biegu wykrzyczał Howk.

*

Pojawiając się na kontynencie czuł się nieswojo. Jednak po jakimś czasie wiele osób go już znało. Posiadał kilku dobrych znajomych, został przygarnięty do klanu. Znany był jako dzielny wojownik, ale miły, uprzejmy i pomocny. Nigdy nie robił innym krzywdy, starał się zawsze pomóc, nawet na swoją niekorzyść. Od pojawienia się w wielkim mieście, wędruje po krainie i nabywa doświadczenia, myśląc, że pewnego dnia stanie się potężnym rycerzem i pomoże w wojnie. Zawsze marzył o pomniku.

Dinoo20
30-04-11, 22:38
Nastał czas wielkich wojen, cudownych czynów i honorowych ludzi


Rzecz działa się w malutkim miasteczku na uboczu gór. Pewne małżeństwo rzemieślników doczekało się w końcu syna. Urodził się podczas festiwalu żywiołów w zakonie elementalistów. Rodzina nie była zamożna ale nigdy niczego im nie brakowało, cieszyli się życiem i pomagali ludziom w każdy możliwy sposób.

Ludzie interesowali się tym niezwykłym chłopcem. Od najmłodszych lat był bardzo odważny, szlachetny i uprzejmy dla napotykanych na swojej drodze ludzi. Nikomu nie szkodził, zawsze chciał jak najlepiej wypaść w oczach innych.

Pewnego razu, dostał w prezencie od przydrożnego handlowca proce. Bardzo zachwycił się tego typu zabawką. Zaczął trenować strzelanie do celu.

Po pewnym czasie zakupił sobie łuk. Jakie było jego zdumienie gdy udało mu się samodzielnie upolować rogacza za pomocą właśnie łuku i kilku strzał. W jego oczach widać było pasję i chęć kształcenia się w technikach walki dystansowej.

Rodzice widząc, że ich syn jest już dość dojrzały aby podjąć naukę na kontynencie, postanowili wysłać młodzieńca do gubernatora. Udało się dostać bilet i tak młody łucznik dostał się do wielkiego świata, pełnego wojen, przestępców ale i wielkich możliwości.

A teraz przemierza bezkresne okolice sam, z wielkim zapałem do pracy i nauki. Chce dołączyć do grupy śmiałków i walczyć za wolność u ich boku. Okaże się co przyniesie przyszłość....


Nastał czas wielkich wojen, cudownych czynów i honorowych ludzi

zelan
02-05-11, 20:27
Port Blasku Księżyca

Ta niewielka wioska rybacka cieszyła się uznaniem wśród kupców ze stolicy Elsner, ze względu na występowanie w tamtejszych wodach wyjątkowych ryb, które każdej nocy swoimi łuskami odbijały blask księżyca. Wioska została założona przez ród szlachecki Ichiro, z którego wywodził się sam król Xan I Ichiro. Przez ponad 100 lat mieszkańcy żyli w spokoju... lecz spokój ten został zakłócony.

Wojna 6 nacji

Emigranci uciekający z sąsiednich państw zasiedlali się na terenach Elsner. Proces ten był tak gwałtowny, że po upływie zaledwie roku 30% ludności należało do cudzoziemców. I stało się coś strasznego. Wojna przybyła na tereny spokojnego państwa, mimo wielkiej armii, Elsner ostatecznie upadło z ręki 5 wrogich państw. Król został zamordowany, a rody szlacheckie wybite przez organizacje, które rozpoczęły zamach stanu.

Jedynym dziedzicem tronu został ostatni potomek rodu Ichiro - Mathar.
Podczas wojny młodzieniec miał 10 lat. Był światkiem mordu, gwałtów i śmierci całej, swojej rodziny. Obraz spalonego Portu Blasku Księżyca, w którym się wychował, pojawia mu się w każdym śnie, w każdym koszmarze ...
Mathar jako sierota musiał opuścił ojczyste ziemie, błąkał się po lądach ponad 7 lat. Pracował jako rzemieślnik, wartownik, rzeźnik i rybak, podejmował się każdej pracy, za którą mógł zostać dobrze wynagrodzony. Przez cały ten czas nie był świadomy swojego pochodzenia, informacje o jego szlacheckiej krwi zostały ukryte, aby chłopak mógł przeżyć.

Nowa droga

Pewnego dnia w mieście, w którym chwilowo żył młodzieniec, rozniosła się informacja o nadchodzącej wojnie w sąsiedniej krainie Altaron. Mathar znudzony dotychczasowym życiem postanowił dołączył do armii i wykazać się w wojnie. Tajemniczy i zamknięty w sobie chłopak wyruszył do Neolithu i od tego momentu zaczyna dalej tworzyć swoją historię, historię jego zmagań, upadków i osiągnięć, nienawiści i miłości...

Metos
05-05-11, 13:41
Nazywam się Metos'Aghtblon. Jednak ludzie często przeinaczają moje imię i jestem znany również jako "Mentos" .Należę do rodu Aghtblonów od niepamiętnych czasów panuje w krainie zwanej Rynlan. Leży ona pomiędzy dwiema rzekami mającymi źródła w górach Kwazi, które otaczają miasto Raindar. Pierwszym mężnym rycerzem, który zapisał się na kartach historii Altaronu był Lemanuie de Aghtblon - mój praprapradziadek. Walczył on u boku Króla Radlana. Zginął na początku Wielkiej Wojny. Był jednym z posłańców zamordowanych przez tamte bestie... Mój ojciec - Flowyn Aghtblon bardzo dużo mi o nim opowiadał. Lemanuie jest dla mnie wzorcem rycerza.

Mój pierwszy miecz dostałem od mojego ojca na pierwsze urodziny. Ja tego nie pamiętam, ale rodzice opowiadali mi, że tego samego dnia zabiłem wielkiego szczura, który wyjadał nasze zapasy. W wieku 10 lat mogłem wybrać kim chcę zostać w przyszłości. Idąc w ślady moich przodków zdecydowałem zostać rycerzem. Po przejściu rytuałów wyruszyłem w podróż na smoku do Neolith. Przez te 8 lat spotkało mnie wiele przygód, jednak czuję, że to dopiero przedsmak tego co ma mnie czekać gdy zostanę rycerzem.

Dziś są moje 18naste urodziny. W moich rodzinnych stronach do klanów można dołączać po osiągnięciu tego wieku. Na tablicy ogłoszeń znalazłem reklamy wielu klanów. Jedne mniej, drugie bardziej interesujące. Na długiej liście zarejestrowanych klanów odnalazłem nazwę "Sin'Selema". Po przeczytaniu ich opisu od razu wiedziałem, że tego szukam.

Mefiv
08-05-11, 20:31
Legendy i Legendarni Bohaterowie
Rozdział I
Młodzi lecz waleczni

Mefiv. Niegdyś zwykły złodziejaszek próbujący przeżyć na ulicach Neolithu, śpiący w rynsztokach. Z czasem jednak gdy wszedł w wiek dorosłości zaczął się nieodwracalnie zmieniać. Z pospolitego złodzieja zaczął przekształcać się w obrońce, pomagał słabszym i młodszym. Zaczął także pomagać mieszkańcom których wcześniej okradał, nie gardził nikim ani niczym.
Po jakimś czasie ludzie zaczeli się do niego przekonywać i sami pomagali mu w miarę możliwości.
Mefiv zaczął także trenować walkę orężem i bronił miasta przed Abitańczykami i innymi najeźdźcami...
Lecz pewnej chłodnej nocy podczas sny pewien zabójca który dostał zlecenie od jednego z zazdrośników sławy Mefiva uderzył go w głowę tak mocno że nasz bohater ledwo uszedł z życiem! Urazy które doznał w próbie uśmiercenia go odbiły się na jego życiu, przez trwałą i męczącą rehabilitacje ludzie zapomnieli o nim... Lecz Mefiv się nie poddaje!
Na nowo zaczyna trening i zamierza stawić czoło siłą zła.
Na pewno o nim usłyszycie i będziecie dumni że tacy ludzie jak on będą bronić waszych praw!

Zembolx
08-05-11, 23:56
Wielka wojna dobiegła końca... mędrcy świata, szlachta i władcy ogłosili jednoznacznie koniec ciemnego wieku. Ludzie się cieszyli, oznaczało to że w końcu nadejdą lepsze czasy, zaczęto dbać od gospodarkę, wykształcenie.
Wtedy narodził się Sebastian. Jednak jego rodzice byli zbyt biedni by go utrzymać a zabić nie mieli serca. Podrzucili go do pewnego starca na odległej wyspie. Starzec o imieniu Loress niegdyś był sławnym rycerzem, który stoczył wiele bitw, lecz na starość wybrał samotne i spokojne życie. Przez 8 lat wychowywał on Sebastiana, nauczył go podstaw w posługiwaniu się mieczem i tarczą, dobrych manier jakie panują na królewskich dworach, a także nauczył go pisać i czytać. Po skończeniu 8 lat Sebastian pojechał do Licoru. Tam Loress opłacał mu szkołe. Sebastiana od urodzenia interesowało co się dzieje na świecie, chciał poznawać świat. W szkole nie szło mu za dobrze, nie lubił spędzać czasu przy książkach i nudnych zadaniach domowych. Pewnego wieczoru wziął swój mały miecz, drewnianą tarcze i uciekł ze szkoły. W szkole dowiedział się o mieście Neolit. Chciał się za wszelka cenę tam dostac. By zarobić na podróż statkiem do Neolitu. Przez wiele tygodniu zabijał szczury by sprzedawać ich ciała i ser kupcom, nauczył się także robic własne tarcze, sprzedawał je za pare nędznych miedziaków sztuka. W końcu po 3 miesiącach udało mu się zarobić na bilet.
Tego ranka, usmażył szczura na ognisku które zrobił w kanałach pod miastem...zjadł go z niesmakiem, wziął całe zaoszczędzone pięniądze i ruszył do portu. Trzy dni później stał już u bram Neolitu. Pierwsze co zrobił to zaciągnął się do wojska i zarejestrował w rejestrze ludności. Wiedział że w wojsku za swą służbe dostane wynagrodzenie i będzie mógł zwiedzać więcej świata. Lecz nie było tak kolorowo jak myślał. Wynagrodzenia często się spóźniały i były o wiele niższe niż mu obiecywano. Widział w koło wielu magów, wyśmienitych łuczników... wszyscy oni byli silni i podróżowali sami po świecie, pięniądze mieli ze sprzedaży łupów z potworów czyhających wokoło Neolitu. Postanowił zapisać się do gildii wojowników, chetnie go tam przyjęli. Sebastian zawsze chciał mieć jakis pseudonim pod którym byłby znany na całym świecie. Zawsze chciał by to było coś co powoduje strach i szacunek u innych... ale to do niego nie pasowało... zawsze był usmiechnięty i miał poczucie humoru, więc wszyscy w gildii mówili na niego Zembolx. Także z tego względu że zawsze gdy sie uśmiechał widać było u niego wszystkie zęby. No i tak już zostało. Zembolx nie miał im tego za złe, a z czasem nawet zaczęło mu się podobać to przezwisko. Życie było teraz o wiele łatwiejsze... nauczył się paru podstawowych czarów, wykonywał różne zadania, miał lepszy ekwipunek do użytku. Lecz doszły do niego wieści o zrzeszeniu Sin'Selema. Przyjaciele mówili mu że tam czekają go nieprawdopodobne przygody, lecz ciężko się tam dostać. Trzeba nie tylko być silnym, ale także bystrym i dobrym dla innych. Głównym celem jest pomoc innym, a przygody same przyjdą. Siedziba stowarzyszenia była na północ od miasta... Zembolx na drugi dzień z samego ranka wyruszył do Sin'Selema. Ale czy uda mu się dostać? Tego dowiemy się za pare dni, gdy wróci z wieściami. Powodzenia Zembolx'ie

Harrin
10-05-11, 19:00
Historia ta miała swój początek w niewielkiej, usytuowanej w centrum kraju wiosce. Harrol, syn Haralda, znany w okolicy jako niezrównany myśliwy, miał problem. Zakochał się. Młody człowiek nie potrafił skupić się na polowaniach, podczas podchodzenia zwierzyny, coraz częściej zdarzało mu się ją płoszyć przez zbyt głośne westchnienia. Co chwila przypominał mu się ten moment kiedy ujrzał ją po raz pierwszy. Niezwykła figura, piękne, antracytowe włosy, wspaniałe nogi oraz te oczy - koloru złota. Musiała mieć w sobie krew driady..
Dla Haralda sprawa była oczywista. Jego syn oszalał na punkcie tej kobiety. Ojciec wiedział, że jest on w odpowiednim wieku, aby zacząć żyć na własny rachunek. Dlatego też, podczas powrotu z ostatniego polowania (nieudanego), rzekł do niego :
- Harrinie.
- Tak ojcze?
- Myślę, że nadszedł czas, abyś założył własną rodzinę. Jesteś już w takim wieku, że z pewnością zadbasz o to, aby Tobie, Twojej przyszłej żonie i dzieciom nie stała się krzywda. Poza tym, Twoje umiejętności łucznicze są tak ogromne, że nie nauczę Cię już niczego nowego. Dostaniesz ode mnie odpowiednie środki, abyś mógł wybudować dom... Saliena to wspaniała dziewczyna, nieprawdaż?
- Tak.. Dziękuję, Tato. - po czym uścisnął ojca i pognał do domu.
Następnego dnia, z samego rana, wyruszył do sąsiedniej wioski, aby sprzedać skórki, po czym, wracając do wioski spotkał Ją, zrywającą kwiaty. Po raz kolejny, zadziwiła go jej postać, jej migdałowe, olbrzymie oczy. Wtedy spostrzegł, że pewnie ma w sobie krew elfów.
- Raz kozie śmierć - pomyślał i ruszył w jej stronę.


6 lat pózniej
Dla Harrola był to kolejny pracowity dzionek. Najpierw trzeba było przekopać ogródek (Sali kazała mu to zrobić tydzień temu), potem załatać dziurę w płocie, oczyścić studnię, a potem jeszcze podbiec do sklepu po motykę i szpadel. Po raz kolejny, Harrol zastanawiał się, czemu Saliena uparła się, żeby wybudować się tak daleko od wioski. Niepokoiły go wieści z Altaronu oraz te pogłoski o nekromancji. Kiedyś, jak był młodym chłopcem, ojciec opowiadał mu o tych magach. O ich mrocznych czarach, sztukach ożywiania ciał, mrocznych strzałach. Widział raz taką. Emanowała od niej tak silna i groźna aura, iż bał się ją w ogóle wziąć do reki..
Dlatego też, odczuwał strach za każdym razem, kiedy musiał opuścić domek. Martwił się o żonę i syna - Harrina. Rezolutny i kochany chłopak - pomyślał, wychodząc z domu..

24 godziny później
To była straszna noc. Łuna bijąca ze spalonych strzech, widoczna była ze sporej odległości od wioski. Zwłoki leżące w hektolitrach krwi, porozrzucane po całej osadzie. Maruderzy gwałcący bezbronne kobiety na progach ich własnych domów. To była straszna noc..
Dla Harrola, wydarzenia minionego dnia i nocy były całkowitą zagadką. Pamiętał wizytę w sklepie. Sprzedawca chciał go oszukać, proponując zbyt wysoką cenę za szpadel. Pamiętał moment wyjścia z wioski. Potem poczuł mocne uderzenie w głowę. A potem stracił przytomność.
Pierwsza chwila po obudzeniu była najgorsza. Straszliwy ból w czaszce, łuna powstała z pożarów obejmujących wioskę. Aż wreszcie, świadomość, że coś może grozić Salienie i Harrinowi. Drogę do chaty przebył błyskawicznie...
I ujrzał koszmar. Z domu zostały tylko zgliszcza. Płot, dopiero co postawiony, przeorany przez kopyta. Studnia zawalona... Lecz najgorsze było to, co zobaczył potem. Za "domem" w pięknych, polnych kwiatach leżała martwa postać. Jego ukochana żona, Saliena. Harrol nie był w stanie uwierzyć w to, co ujrzał. Uklęknął, wziął Jej zwłoki, przytulił. A potem zaczął płakać. Bardzo długo. Aż do utraty przytomności. Ostatnią zapamiętaną rzeczą były jej oczy. Olbrzymie, piękne.. Ale puste.


W karczmie zapanowała cisza. Młody człowiek, opowiadający o tej historii miał oczy pełne łez. Cierpienie było doskonale widoczne na jego twarzy.
- Dlatego szukam pomocy. Szukam ludzi, którzy będą w stanie mi pomóc. Dla których obca krzywda nie jest obca.. Pomóżcie.
Znowu cisza... Aż w końcu, z ostatniej ławki wstał pewien mężczyzna. Podszedł do młodzieńca i rzekł :
- Nie martw się, ja Ci pomogę. Witaj w Sin'Selema.

Kosiek
10-05-11, 21:10
5 minut temu:
Łucznik, imieniem Kosiek, otrzymuje promocję do stopnia Zwiadowcy, za wykazanie się męstwem w obronie linii Altaronu pod Raindarem, przed nawałą nieumarłych w nocy pierwszej Pełni Wiosennej. Wykazał się wysokimi umiejętnościami taktycznymi, które spowodowały że nieumarli wpadli w zasadzkę kul ognia i energii, zostali pokonani.

Podpisano,
Robert - przywódca Gildii Łuczników. <pieczęć Gildii>

24 godziny temu:
Nasz wędrowiec trafia pod opiekę do pewnej rodziny, pod Neolithem. Przesypia tam pół dnia...
- "Zmierzcha już. Czy on się obudzi?" Przemawia kobieta.
- "Nie wiem... Kto w ogóle się zgodził żeby on tu przebywał?" - do rozmowy włącza się jej mąż.
- "Armia zapłaciła nam talarami."
Nagle, mężczyzna się budzi. Wstaje, bierze ekwipunek który mu zostawiono: kolczugę, hełm, nogawice i ćwiekowaną tarczę. Pędzi do miasta, nie odzywając się nawet słowem do gospodarzy domostwa.

48 godziny temu:
Na wzgórzach nieopodal Bekalelu znaleziono mężczyznę, poranionego, wycieńczonego, w podartym suknie. W worku znaleziono trochę spleśniałego chleba i kawałek upieczonej ryby owiniętej w liście, podobne jakby do tych którymi Elfy owijały chleb. Znaleziono przy nim także pochwę od miecza, ale bez broni. Postać wyglądała na pobitą, lub mocno poranioną po walce.
Ów wycieńczony człowiek został zaniesiony do pobliskiego szpitala. Po opatrzeniu ran przez tutejszego lekarza, ów nieznajomy poinformował, że jest przybyszem z pewnej krainy.
- "Do tego po pewnym czasie podróży, jakby jeszcze było tego mało, napadli mnie piraci, ograbili z broni i pieniędzy, pobili i wyrzucili do wody. Obudziłem się... przy plaży. Widziałem szczyt góry, z podartym proporcem. Widziałem wielkie A - wiedziałem, że szczęśliwie dotarłem na miejsce. Błądziłem, żywiąc się tym, co uda mi się upolować. Błądziłem w górach przez kilka dni i nocy. Aż w końcu straciłem przytomność. No i mnie znaleźliście..."
- "Kim jesteś?!" Zapytał kapitan straży Altaronu, który wparował nagle do pokoju lekarza i przystawił mu natychmiast nóż do gardła.
- "Uhhh... p... poss..."
- "No gadaj!" - ryknął na pół miasta kapitan, aż gapie zaczęły się zbierać.
- "Pos... posłańcem! Z krainy Waszego wroga!"
- "Łżesz, psie jeden!"
Po tych słowach, kapitan złapał go za jego narzutę i począł targać go po podłodze, aż wyrzucił przez okno przed budynek przychodni. Przybysz sturlał się po dachówce i mocno gruchnął o schody. Po chwili w bezruchu, resztką sił odwrócił się na plecy. Kapitan wyskoczył przez okno, z pierwszego piętra, przeszedł po dachówce, zeskoczył z dachu i po chwili ponownie przykładając mu miecz do gardła, począł krzyczeć:
- "Mów, kim jesteś i po co tu przybywasz, albo rozetnę ci gardło, tak, jak zarzynałem Abitańczyków..."
- "Dobrze... dobrze... jestem podróżnikiem z odległej krainy. Jestem kusznikiem, wyspecjalizowanym w białej magii. Chciałem Was ostrzec przed najeźdźcą! Spóźniłem się... spóźniłem się... wszystko już stracone... to dopiero początek... to dopiero początek...."
- "Zostaw go, Tolerze!" Krzyknął lekarz.
- "Jak chcesz. To i tak Twój trup, Ingurnie. Ja tylko chciałem się od niego czegoś dowiedzieć, zanim zdechnie..."
Po tym nasz łucznik stracił przytomność.

Tydzień temu:
Kosiek, Elitarny Kusznik, przez przypadek otrzymał dostęp do planów inwazji Abitańczyków na Altaron. Mógł uciec niczym niezauważony, ale wykradł plany i zbiegł z pałacu. Wiedział, ile ryzykuje, ale pamiętając opowiastki ojca o spokojnej i niczym niezmąconej krainie, chciał ostrzec Altaron przed niebezpieczeństwem. Ryzykując śmierć, przedarł się nad morze kontynentu, którego nazwy nie chciał wypowiedzieć. Zbudował prostą tratwę, i mając nadzieję, że jego skórzana raportówka wytrzyma wodę i nie zamoczy arcyważnych dokumentów, popłynął w stronę kontynentu.

Klavi
10-05-11, 21:58
Marek wraz z swoją piękną małżonką Annah wypoczywał w swojej pięknej letniej rezydencji znajdującej się nad wielkim jeziorem Leviana, które otaczał Binardzki Las. Był to jeden z tych jakże pięknych bezchmurnych dni kiedy śpiewały ptaszki a jezioro odbijało błękit nieba. Marek właśnie kochał się z swoją żoną gdy oprócz ptaszków usłyszał coś innego, po chwili jego ucho wychwyciło znajomy mu dźwięk - tętent kopyt, szybko zarzucił na siebie
prześcieradło i z mieczem gotowym do obrony wybiegł na dziedziniec, lecz szybko opuścił swój oręż bo przed nim na swoim karym koniu siedział królewski posłaniec.
- Mariusz Anrak z rodu Klaviuszy ? - zapytał jeździec.
- Tak to ja. W czym jest rzecz ?
- Przysyła mnie Król Altaronu, przybywam z samego Amardan aby dostarczyć wielmożnemu panu list - powiedział sięgając do swojego plecaka.
- Proszę mi go szybko pokazać. - odparł zniecierpliwiony szlachcic.
- Oczywiście że go panu pokażę, ale najpierw muszę zobaczyć pański sygnet.
- Proszę. - Marek pokazał pierścień.
- Oto list.
- Dzię... - ale nim zdążył dokończyć zdanie jeździec już pędził do bramy.

2 dni po dostaniu listu wzywającego Mariusza do zamku w Amardam na ważne zebranie, szlachcic żegnał się z Annah na progu ich domu.
- Uważaj na siebie Marek - prosiła go żona.
- Dobrze skarbie, ale w przypadku gdyby mi się coś stało... - ściągnął sygnet z palca - ...masz tutaj ten sygnet, dzięki niemu dostaniesz się do mojej skrytki w banku Neolithu.
- Mam nadzieje że nie będzie to konieczne - odparła i ostatni przed odjazdem pocałowała go w usta.

Nikt nie wie co stało się z Markiem, choć wszystko wskazuje na to że zginął na wojnie lecz nigdy nie znaleziono jego ciała, krążą pogłoski że to sprawka nekromantów.

9 miesięcy po rozłące Mariuszem który wyruszył by walczyć za ojczyznę, jego żona jechała do lekarza w Neolith bo doskwierały jej bule brzucha. Niestety po drodze jej orszak został napadnięty przez bandę rozbójników. Wybili jej już wszystkich służących którzy rozpaczliwi próbowali jej chronić. Zapewne podzieliła by los swoich obrońców gdyby nie to że traktem przejeżdżali akurat zwiadowcy którzy po kilku celnych strzałach przepłoszyli napastników. Wszystko było by dobrze gdyby nie to że kobieta została poważnie ranna. Łucznicy zabrali ją do swojej rezydencji w lesie gdzie Magowie mimo wszelkich prób nie zdołali pomóc kobiecie. Ostatnią rzeczą którą zrobiła przed śmiercią było urodzenie syna. Nikt nie wiedział jak go nazwać do czasu gdy nie znaleziono przy jego matce pierścienia.
- Skoro jest z rodu Klaviuszy, nazwijmy go Klavi.
I tak oto choć nieświadomie Klavi został wychowany na świetnego rycerza. A wszystko to dzięki pomocy Zwiadowców z klanu Sin'Selema.

*Mariusz jest postacią autentyczną. Można o nim poczytać w książce "Początek Wojny Tom III" pióra Tomasza Suprremata która znajduje się w bibliotece Neolithu.

Piruet
13-05-11, 12:35
Akt I
Historia tego wojownika rozpoczyna się dosyć nietypowo.

Od najmłodszych lat wpajano mu, iż miecz i tarcza to dwie najważniejsze rzeczy w jego życiu. Przez wiele lat był ćwiczony, lecz efekty tego nie przynosiły rezultatów. Zmieniano mu nauczycieli. Sam król również go nauczał. Mijały lata. Pochłonięty treningami zapomniał o nauce tańca dworskiego. W związku z nadchodzącym ślubem siostry musiał zmniejszyć intensywność treningów na rzecz tańca. Ku zdziwieniu przychodziło mu to z niesamowitą łatwością, lecz wiedział o tym tylko jego mentor.

Nadszedł czas wesela. Wszyscy byli zdumieni lekkością wykonywanych przez Niego ruchów. Nie było lepszego od niego. Dochodziła północ. Na przyjęcie wtargnęli rozbójnicy. Zaczęli mordować każdego kto wszedł im pod broń. Nie mieli litości. Nasz bohater, nie zastanawiając się długo, sięgnął po jednoręczny miecz wiszący na ścianie komnaty i rozpoczął walkę. Rozbójnicy myśleli, iż mają nad nim przewagę, ponieważ posiadają pełne opancerzenie. Nic bardziej mylnego. Lekcje tańca dały mu bowiem świadomość ciała. W tym momencie poruszał się z taką szybkością, iż nikt nie był w stanie go trafić. Ciosy nagle stały się bardzo precyzyjne. Opancerzenie strasznie spowalniało najeźdźców przez co polegli. Duzo osób zostało zabitych, lecz równie wiele uratowanych. Po całym zajściu Król mianował go Rycerzem nadając mu przydomek Piruet.

Obecnie walczy on mieczem oraz tarczą, lecz zdobyte umiejętności sprawiają, iż tarcza jest tylko jego atutem. Zaprzysiągł sobie, iż nigdy nie będzie mordował a swoje umiejętności będzie wykorzystywał przeciwko potworom oraz w obronie własnej, kobiet oraz kompanów podróży. Ostatnimi czasy doszły do niego słuchy o bractwie "Sin'Selema". Legendy głoszą ,iż tworzą je prawi ludzie rządni przygód oraz wiedzy. Nie mając nawet cienia wątpliwości spakował swoje rzeczy i wyruszył w poszukiwaniu owego bractwa w nadziei, iż znajdzie się tam miejsce również dla niego (...)

Ugaki
14-05-11, 11:39
Wychowywał się w niewielkiej rybackiej osadzie, jego ojciec był rybakiem a matki nie pamiętał. Jego dzieciństwo było spokojne i beztroskie, ale do czasu...
Pewnej soboty obudził się w nocy słysząc hałasy w osadzie, podniósł się i podszedł do okna ale to co zobaczył przeraziło go.
Piraci, tak to są piraci pomyślał, brutalnie zabijali każdego mieszkańca kradnąc, gwałcąc i niszcząc co napotkali na drodze. Trzeba obudzić ojca pomyślał i uciekać, ale gdy pobiegł do pokoju swojego ojca go tam już nie było, nie miał wyboru musiał uciekać sam. Wyszedł tylnym wyjściem z domu i pobiegł czym tchu do lasu.
Po 2uch tygodniach bezsensownego tułania się po lesie spragniony i głodny padł na ziemie, myślał ze to już koniec, ze już umiera...
Lecz obudził się w chacie w nieznanym mu miejscu, nagle gdy ktoś wszedł do środka, przestraszył się ale gdy zobaczył ze to niegroźny starszy człowiek to się uspokoił. Po długiej rozmowie z owym człowiekiem ten zaproponował mu schronienie w jego chacie oraz trening, Ugaki się zgodził.
Po 4rech latach Ugaki był już gotowy aby wyruszyć w podróż.M ocno siwy pustelnik pożegnał go i na drogę dal mu krótki miecz oraz drewniana tarcze.
Teraz Ugaki przemierza bezdrożna szukając kompanów do jego wyprawy w nieznane, czy ich odnajdzie? nie wiadomo, ale na pewno jeszcze nie raz o nim głośno.

cado
14-05-11, 22:20
Padał deszcz. Szarobure niebo pokryte było granatowymi chmurami. Mokre, zimne krople wody z miarowym szumem spadały na dach. Zimny wiatr wył wściekle, jakby chciał wedrzeć się do ciepłego wnętrza budynku, szarpał drewnianym szyldem zawieszonym nad drzwiami. Szyld przedstawiał ludzką dłoń w żelaznej rękawicy, zaciśniętą w pięść. Przez okna sączyło się ciepłe, żółte światło lamp oliwnych. Na trakcie, obok którego stał ów budynek, nie było żywego ducha. Świtało.

We wnętrzu, przy zakurzonym stoliku w rogu pomieszczenia siedział młody mężczyzna. Oprócz niego w środku nie było nikogo. Budynek ów, karczma 'Pod Żelazną Pięścią' nigdy nie narzekał na zbyt wielu odwiedzających. Mężczyzna ubrany był w czarny, podróżny płaszcz, doskonale kontrastujący z jego białymi włosami. Na drewnianym blacie stała oliwna lampa oraz pusty kufel po piwie. Mężczyzna był pochłonięty lekturą niewielkiej, wyświechtanej książki, na okładce której widniały przyblakłe litery "Alchemia - spojrzenie ogólne". Wokół panowała całkowita cisza, mącona tylko lekkim szelestem przewracanych w miarę czytania stron.

Cahir Aep Ceallah westchnął. Robiło mu się niedobrze na samą myśl o czekającym go egzaminie z alchemii. Zawsze wolał praktykę od teorii, a teraz jak na złość musiał mozolnie 'wkuwać' niezliczone ilości formułek, nazw i reguł alchemicznych. Książka była bardzo zniszczona i niektóre litery zostały zatarte. Nie było go stać na nowe, lepiej opracowane podręczniki. Cahir ledwo wiązał koniec z końcem. Liczył, że pewnego dnia uda mu się dzięki studiom znaleźć dobrze płatną pracę, ustatkować się i kupić nieduży, ale wygodny domek, by osiąść tam do końca swoich dni. Ale los, jak zwykle, chciał inaczej...

-Pięć lat później-

Cahir wytarł miecz o ubranie zabitego abitańczyka, splunął na ziemię, po czym schował oręż do pochwy.
- To już chyba ostatni?
- Ostatni. A szkoda, bo dopiero co się rozgrzewałem - odparł Kap, dobry przyjaciel Cahira, wyciągając strzałę z tarczy jednego z poległych barbarzyńców i chowając ją do kołczana. - Wracamy?
-Wracamy. Nic tu po nas, zadanie wykonaliśmy. Innych rozkazów nie było.
Otrzepali ubranie z pyłu i ruszyli na zachód.

Od przeszło czterech lat Cahir i Kap służyli w armii Neolithu jako ochotnicy. Obaj zapisali się tutaj z wiadomego powodu - ze względu na wojnę wojsko oferowało dość wysoki żołd aby zachęcić większą liczbę śmiałków do zasilenia szeregów. Cahir, któremu alchemia przysporzyła więcej kłopotów niż zysków, musiał znaleźć sobie inne źródło utrzymania. Jako, że był dobrze zbudowany i miał niemałą krzepę, postanowił zgłosić się jako rekrut. W mig opanował podstawy władania potężnym, dwuręcznym mieczem i zaczął brać udział w wypadach na mniejsze grupki abitańczyków, na których to wypadach zyskał uznanie w oczach przełożonych i został awansowany na rycerza. Teraz tworzył razem z Kapem jedną ze specjalnych grup ekspedycyjnych, czyli małych oddziałów złożonych z najlepszych żołnierzy. W tej chwili wracali z misji, która polegała na zlokalizowaniu i zlikwidowaniu niewielkiego obozu barbarzyńców.

- Kap?
- Mhm?
- Nie wydaje ci się, że to wszystko zaczyna się robić monotonne?
- Że co?
- Mówię o tych wszystkich walkach z abitańcami, ciągle to samo. Idźcie tu, zabijcie, wróćcie. To mi się zaczyna po prostu nudzić!
- Ja nie narzekam. Robota jest w miarę łatwa, o ile nie dasz sobie wpakować strzały w łeb. Dobrze płacą. Mi się tu podoba.
- A nie myślałeś kiedyś o rzuceniu tego wszystkiego? O czymś nowym, ekscytującym, niespotykanym? O czymś, co jest niepowtarzalne i jedyne w swoim rodzaju? O czymś, co nigdy się nie nudzi, bo zawsze ma inną postać? O czymś, czego doświadczyć mogą tylko ci, którzy mają odwagę zmierzyć się z nieznanym?
- Co? Ale o czym ty mówisz?
- O przygodzie.


CDN

Acolt
15-05-11, 00:59
15 lat temu
Kiedy przybył słońce chyliło się ku horyzontowi rzucając ostatnie promienie na lekko falującą taflę rzeki. Mały domek i stojąca obok stodoła nie różniły się niczym od tych, które mijał wielokrotnie podczas swojej podróży. Z domku wyszła kobieta. Zaraz za nią wybiegł mały chłopiec w wieku może 7 lat. Przybysz zszedł z konia i skierował się ku domowi. Mały chłopiec biegał dookoła nego wyraźnie uradowany. Kobieta już nie wyrażała takiego entuzjazmu. Popatrzyła w oczy mężczyźnie. Widziała te oczy wiele razy. Jednak tym razem brakowało w nich iskry. Były szare niczym poranne niebo czekające na gorące promienie słońca. Twarz tego człowieka wyglądała jakby stoczyła więcej walk niż powinna. Pokryta była bliznami i przypominała raczej wiosenne, świeżo zaorane pole niż twarz. Po chwili milczenia kobieta weszła do domu, mężczyzna wszedł za nią a za nim wbiegł rozskakany chłopczyk...
- Nie uważasz że już starczy tych zimowych wypraw?- zaczęła rozmowę kobieta siadając do wieczerzy.
- Odpuść Naru. To już ostatnia. Obiecuję. - odparł spokojnie mężczyzna trzymając na kolanach śpiącego już malca. - Nie mam już sił. Za stary jestem.- spojrzał z tęsknotą na stojący w kącie miecz.

10 lat temu
Chłopiec obudził się w środku nocy. Oślepiał go jasno pomarańczowy blask, którego nie potrafił zidentyfikować. Widział cienie ludzi. Trzech mężczyzn walczyło z kimś. Z kim? Ojciec? Ojciec! Czuł jakby cały świat się trząsł. Po chwili odkrył źródło drgań. Lekko już wybudzony poczuł ciało matki tulącej go do siebie i biegnącej z nim na rękach. Chciał krzyczeć, chciał się wyrwać matce i pobiec do ojca. Kobieta tak mocno go przytulała, że chłopak zaczynał się dusić. Nagle potknęła się i runęła na ziemię odrzucając chłopca w stertę siana.
- Nie wychodź Colt. Nie wychodź!- Krzyknęła przez łzy po czym wstała i pobiegła w stronę, jak teraz zdążył zauważyć, płonącego domostwa. Bał się. Bał się strasznie. Strach paraliżował go, nie pozwalał nawet zamknąć oczu.
poranek dnia następnego
Chłopiec przebudził się nagle. "Sen?"- pomyślał. Szybko przekonał się, że nie był to sen. Wygrzebał się z siana, w którym był ukryty i pobiegł co sił przed spalony dom gdzie wczoraj widział cienie mężczyzn. To co zobaczył śnić mu się będzie zapewne do końca życia. Ciała jego rodziców leżały obok siebie. Ojciec jak zawsze z poważną miną, matka z zastygłym wyrazem przerażenia.
Długo klęczał nad ich ciałami. Słońce stanęło nad jego głową swym gorącem przypominając, że czas już wstać. Pochował rodziców jak tylko mógł najlepiej. Zebrał co się dało z tlącego się jeszcze domostwa po czym stanął nad grobem ojca.
- Pomszczę cię ojcze. - powiedział chłopiec ściskając w ręce medalion Dugiona zdjęty z martwej szyi ojca. Chwycił ojcowską klingę i ruszył na północ.

Miesiąc temu
Wóz ciężko sunął po błotnistej drodze wioząc czterech śpiących starszych ludzi chrapiących tak głośno, że leśna zwierzyna w mgnieniu oka chowała się do swych nor. Jedynie stary niedźwiedź leżał niczym nie wzruszony. Może dla tego, że chrapał głośniej od pijanych brodaczy. Na przodzie wozu siedziała zakapturzona postać. Spod szat widać było długie oblepione krwią i błotem włosy i twarz zarośniętą tygodniowym zarostem. Podróżnik miał zawieszony na szyi medalion Dugiona, w świątyni którego szkolił się w fachu rycerza. Obok wozu jechał konno rycerz w czarnej zbroi z ogromnym mieczem wiszącym przy siodle. Z rzadka obaj osobnicy wymieniali spojrzenia. Bez słów.
- Wkur*ia mnie ta cała sytuacja Cah. Czy ja wyglądam na człowieka nadającego się do takiej roboty? Narażamy dupsko, bo się ludziom zachciało się wojować.
- Płacą nam za to drogi przyjacielu. Płacą i to godn...- świst strzały przerwał rycerzowi w pół zdania. Celna elfia strzała przeleciała przez szyję jeźdźca trafiając w serce jednego ze śpiących krasnoludów. Czarny rycerz padł twarzą w błoto wydając ostatnie tchnienie a jego martwe oczy utkwiły wpatrzone w ciemną gęstwinę lasu.
Zakapturzony wojownik zerwał się w mgnieniu oka i równie szybko dobył miecza. Przeciwnicy nie dali mu wiele czasu. W jego kierunku poleciały 2 zatrute elfie strzały. Ręka Dugiona strzegła chyba młodego podróżnika, gdyż obie strzały chybiły. W ułamku sekundy siało jednego z ukrytych rozbójników spadło na drogę budząc śpiących pasażerów. Pierwszy czar jakiego się nauczył to było rzucanie mieczem. Celne rzucanie. Jak się właśnie okazało.
- So jes kur*a?! Dzikusy!! Psia ich mać! do broni grubasy!! Na pohybel Skur*ysynom!!- wrzasnął jeden ze śpiochów łapiąc swój grawerowany topór i kopnął wciąż zaspanego kamrata.
- Czy ci do reszty odbiło panie Rand?? Zamknij rudą gębę i właź pod wóz!- syknął długowłosy po czym rozejrzał się po okolicy. Biło od niego mocne światło, które wyczarował dobywając miecza.
- Masz szczęście parchata gębo, że to nie był większy oddział- powiedział ze spokojem w głosie tajemniczy człowiek.- Patrol. Trzech ich było, jeden uciekł. Chyba nie muszę tłumaczyć, że niedługo będzie tu ich więcej niż masz myśli w głowie?
- Spoko 'Colcik. Nie spinaj sie bo ci żyłka pęknie stary druhu. Ruszajmy dalej...- powiedział krasnal klepiąc człowieka po udzie.
Bez słów przykryli ciała poległych po czym ruszyli w pośpiechu przed siebie. Jechali całą noc a o świcie ujrzeli świecące dachy Neolithu. Nareszcie mogli odetchnąć. Dojechali w bezpieczne okolice. Po wjeździe do miasta udali się od razu do dowódcy straży aby przekazać ładunek. Pomogli go rozładować z nieukrywaną niechęcią do dalszej współpracy. Po odebraniu zapłaty raźnym krokiem przeszli przez miejski depozyt do karczmy.
- Rand. Dziś nasze drogi się rozchodzą. Tu w Neolith muszę odszukać ludzi, którzy pomogą mi odnaleźć morderców mojego ojca. I może dzięki nim dowiem się dlaczego zginął.[/i]
- No siłą Cie nie zatrzymom. Ale rad bym był Cie jeszcze zobaczyć. Byle nie na twoim pogrzebie. - Zaśmiał się starszy jegomość biorąc łyk piwa i gośno potym bekając.
- Bywaj rudzielcu.
- Bywaj chłoptasiu. Bywaj.
Wychodząc z karczmy młody mężczyzna popatrzył za siebie na wieloletnich kompanów. "Coś się kończy, a coś zaczyna" pomyślał po czym wyszedł przed karczmę.
- Gdzie jesteście Sin'Selema? Gdzie jesteście- powiedział ruszając w stronę Klasztoru Dugiona. Miejca gdzie każdy rycerz duchowny mógł otrzymać pomoc i znaleźć wyciszenie...

adaska2
15-05-11, 12:32
Młody Druidzisko już od najmłodszych lat wiedział, że przeznaczony jest do rzeczy wielkich. Na małej wyspie Licor było mu zwyczajnie ciasno. Nudziły go polowania z ojcem na lisy, wilki czy też niedźwiedzie. Miecz, ani włócznie zwyczajnie nie leżały mu w ręce. Żadne wyprawy nawet w najciemniejsze zakątki wyspy nie przynosiły mu spełnienia.

Od młodych lat chciał poznawać świat. Uwielbiał słuchać opowieści zarządcy Gajusza o tym co dzieje się w wielkim świecie. Często przesiadywał także u lokalnego marynarza, który chętnie raczył go opowieściami o dalekich lądach morzach i oceanach, po których pływał i na których przeżył wiele przygód.

Jednak najbardziej młody chłopak lubił przesiadywać u zielarki Lidii. Często pomagał jej zbierać składniki do jej mikstur i słuchać jej opowieści, czym zaskarbił sobie jej szacunek i zaufanie. Lidia postanowiła że weźmie młodzieńca na praktyki. Godzinami siedzieli w jej pracowni zgłębiając tajemnice eliksirów leczących z zatruć i ran. Z radością podawał je chorym i potrzebującym pomocy. I wtedy poczuł że coś w jego życiu się zmieniło. Zapragnął być takim jak Lidia. Z chęcią pomagać innym, leczyć, słowem żyć dla innych.

Gdy wreszcie zrozumiał kim chce być postanowił że wyruszy na kontynent, w samo piekło wojny aby nieść pomoc walczącym z najeźdźcą żołnierzom. Zarządca Gajusz był zdziwiony: "Jak to mag? Wybierasz sobie doprawdy trudny żywot. Jesteś pewien? Dobrze, zostań więc magiem.

I tak młody mag po przejściu próby na wyspie niedaleko Licor wyruszył na kontynent aby nieść pomoc innym. Początkowo spotkał się z nieżyczliwością ludzką co zniechęciło go do dalszego pobytu, jednak przełamał się i rozpoczął dalszą naukę.

Gdy wreszcie zdobył doświadczenie w dziedzinie magii nikogo z osób znających go nie zdziwił jego wybór: duchowny. Od początku mówił że chce pomagać innym oraz sprawić aby wojna nie odcisnęła na niewinnych swojego piętna. Zawsze chciał sprawić aby dzięki niemu świat stał się odrobinę lepszy. Wiedział że musi pogłębiać swoją wiedzę. Nie dla siebie, ale dla innych ludzi, aby móc nieść im pomoc.

I w końcu po latach ćwiczeń wiedział że na coś się przyda innym. Był świadom że może swoją wiedzą i umiejętnościami dać coś innym ludziom. "Jednak gdzie ja znajdę przyjaciół którym będę mógł pomoc i zaufać?"- pomyślał Druidzisko...

furman17
15-05-11, 23:50
Wieciu był niegdyś jedynie młodzieńcem z wyspy Anan, zawsze uśmiechnięty
wesoły. Często pomagał we wsi wiejskiemu Stolarzowi ,czasami pomagał Młynarzowi pilnować magazyn aby się nie zasiedliły szczury.
Często pomagał zielarce zbierając dla niej składniki do jej mikstur. A także wspierał starszych którzy wrócili z nieudanej wyprawy . Gdy pewnego wieczoru w karczmie zjawił się pewien starzec z lśniącą szablą u pasa i z zbroją której nikt z innych zgromadzonych wcześniej nie widział. Starzec oddał mu ją mówiąc że jutro gdzieś odpływa a to jest oręż aby pomagać innym.
Wieciu przyjął zbroję ,broń i od tamtego czasu zaczął opuszczać na jakiś czas wieś.Ale zawsze wracał silniejszy i z dużo ilością dobrego oręża dla innych poszukiwaczy przygód.Zawsze fascynowała go wiedza zielarki i maga mieszkającego niedaleko wsi. Więc nadszedł czasy gdy Wieciu opuścił swoją ukochaną wyspę swoich przyjaciół . I postanowił że zacznie uczyć się magii.
I nic o nim więcej jeszcze nie słyszałem pewnie gdzieś jest i dalej pomaga innym mam nadzieję ze kiedyś go spotkam i znowu porozmawiamy.

Eresol
16-05-11, 00:23
20 lat temu w małej wiosce urodził się chłopiec miał kochającą matkę,surowego ojca który był drwalem,starszą siostrę miał również kochających dziadków którzy niezbyt lubili się z jego ojcem ponieważ dziadek był alchemikiem a babcia zielarką.Mieszkali w biednej wiosce ale zawód drwala wykonywany przez ojca chłopca wystarczał na chleb chłopiec podbierał niekiedy owoce z sadu dziadka.

Od urodzenia wykazywał dużą siłę jak jego ojciec drwal a także obsesyjnie interesował się światem,chciał zwiedzać być wszędzie a nawet tam gdzie jeszcze nie postawił stopy żaden śmiertelnik.
Gdy podrósł urodził mu się braciszek miał wtedy zaledwie 4 lata ale już wiedział ze nie będą się lubić -mama ciągle siedzi przy nimpowtarzał.

Miał zaledwie 8lat gdy wyruszył w swą pierwszą podróż.
Uzbrojony jedynie w kij wszedł do lasu napotykał zające,łanie,pająki a nawet węże ale nie uląkł się stawił im czoła zatłukł wziął do domu tyle ile mógł.
Przyniósł zaledwie starego zająca i zmasakrowanego węża -bo pająki wypadły mi z worka po drodze mówił. Wten ojciec postanowił zrobić mu miecz wystrugał z drewna mały mieczyk.
Chłopiec aż skakał z radości.
Gdy chłopcy podrośli zaczęli trenować walkę na miecze lecz młodszemu nie pasował mały mieczyk ukradł ojcowi nóż i zaczął strugać wystrugał wielki miecz.Wtedy zaczęli trening lecz po pierwszym uderzeniu młodszego polała się krew i starszy zapłakał,lecz wziął się do roboty chwycił za nożyk i zaczął strugać. Strugał długo i wystrugał pod czujnym okiem dziadka okrągłą tarcze i długi miecz był zadowolony że teraz mógł wytrzymać uderzenie z dużego miecza brata.

Po kilku latach zjawił się kupiec w ich wiosce przyszedł podkuć konia który stracił podkowy podczas podróży.Zapłacił kowalowi z góry i poszedł do tawerny jego dobytku strzegł krasnolud widać było ze stoczył wiele bitew.
Bracia postanowili sprawdzić co takiego skrywa wóz kupca.
Podeszli do krasnoluda i próbowali rozmawiać:
-Witaj,czy mógłbyś...
-Poszli nie beda ta kradli skarbów pana ,Poszli bo waz ta zatuke

Uciekil ale nie odpuścili,gdy krasnolud próbował odpędzić inne dzieci oni weszli na wóz otworzyli skrzynie i zobaczyli parę ksiąg i miecz,młodszy od razu chwycił za miecz a starszy pomyślał księgi mi zostały no cóż wezmę sobie parę.

Wrócili do domu młodszy zaczął machać mieczem i wykrzykiwać -jestem wojownikiem nic mnie nie zatrzyma.

Starszy otworzył pierwsza księgę (dziadek nauczył go czytać i pisać) mówił:-przyda ci się jeśli nie tu to w wielkim świecie
Napisane było "Alchemia dla początkujących" odstawił i pomyślał przecież dziadek mnie tego nauczy.
Popatrzył na drugą księgę była jakaś dziwna czarna oplątana przerdzewiałym łańcuchem nie było nic na niej napisane,rozerwał łańcuch przy pomocy miecza brata i otworzył wtedy z księgi zaczęły wydobywać się wrzaski wystraszyli się ale w nią spojrzeli młodszy brat odskoczył ale starszy podniósł księgę i zaczął czytać wtedy do domu wpadł dziadek chłopców magicznym zaklęciem zniszczył pismo i zaczął wrzeszczeć na chłopców:
-KTO WAM DAŁ NEKRONOMIKON!!!
-Ukradliśmy od kupca który przybył do wioski
-Jakiego kupca przecież wiedziałbym gdyby jakiś kupiec tu zmierzał mam przyjaciela na przełęczy.
Wybiegł z domu i poszedł do wioski po chwili wrócił i z przerażeniem chwycił chłopców w ramiona i przytulił za nim wpadli Paladyni mówiąc:
-Odważni chłopcy potrafili oszukać Nekromante
Dziadek chłopców odrzekł:
-Otworzyli czarną księgę
Wtedy twarze paladynów zbledły wezwali kapłana który zbadał chłopców
stwierdzając ze nic im nie ma.Lecz paladyni nie byli przekonani do opini kapłana ponieważ jeszcze nikt żywy jeszcze nie przeżył otwarcia nekronomikonu.
Postanowili wziąć chłopców na obserwacje do nowo powstałego klasztoru.
Wytrenowali ich i stwierdzili ze mogą wrócić do domu jeżeli nie chcą zostać paladynami.
Młodszy został stał się potężnym paladynem
Starszy opuścił zakon wrócił do domu powiedział rodzinie że brat zostanie paladynem i udał się do dziadka.
Dziadkowie przywitali go z otwartymi ramionami po obiedzie poprosił dziadka żeby uczył go alchemi a babcie aby uczyła go zielarstwa.

Po roku chłopak potrafił rozpoznać każde zioło i każdą miksturę potrafił nawet niektóre ważyć,wtedy powiedział rodzinie że o świcie rusza w świat po czym nastała noc zjedli kolacje nawet brat wrócił z klasztoru po czym wszyscy poszli spać.Rano matka wstała wcześniej by przygotować strawę ale starszego już nie było.Obudziła wszystkich krzykiem "Eresol wyruszył!!..."

Bowmaster
16-05-11, 18:52
Wyciągając ostatnie strzały z drewnianej tarczy Kap otarł krople potu z młodzieńczego czoła, na które zawadiacko opadały jasne, bujne włosy. Tego dnia słońce wyjątkowo dawało się we znaki, wszyscy chowali się w cieniu drzew, których w leśnej elfickiej osadzie nie brakowało.
Następnego dnia Kap wybrał się do miasta aby wykonać misję zleconą mu przez miejscową zielarkę. Za pomoc obiecała mu zwój z przepisem na jakąś podobno ciekawą miksturę. Jaka by ta mikstura nie była, zawsze przyda się młodemu alchemikowi. Gdy po wykonaniu misji wracał do zapuszczonej chaty starej dziwaczki napotkał na swej drodze intrygującego osobnika. Był to rycerz. Jeszcze nie znał jego imienia, pamiętał tylko tyle, że posprzeczali się o jakąś drobnostkę, lecz tajemniczy nieznajomy zniknął tak szybko jak się pojawił. Wieczorem, zmęczony bieganiem po mieście i jego obrzeżach postanowił przystanąć na moment w tawernie. Wszyscy przybysze jednak o tej godzinie opuszczali przytułek lub szli do swoich wynajętych pokoi. Młody łucznik myślał już, że został sam w barze i gdy chłeptał pospiesznie ostatni kufel piwa, zauważył w ciemnym kącie znajomą twarz. Jak się po chwili okazało, był to tajemniczy znajomy.

- dwa lata później –

Po opuszczeniu elfickiej osady na wzgórzach nieopodal Neolithu Kap, teraz z przydomkiem Bowmaster, który uzyskał kończąc naukę strzelecką elfów, osiedlił się w mieście w poszukiwaniu pracy i przygód. W związku z wojną toczoną między Neolithem a Abitańskimi barbarzyńcami, zarząd wojenny ustanowił wysoką płacę dla wszystkich śmiałków którzy podejmą się walki z oddziałami wroga. Mistrz Łuku wyczuł dużą szansę dla siebie zasilając wojska ludzi. Po raz kolejny napotkał tam już bardziej mu znanego Cahira, z którym szybko się pogodził.

- pięć lat później –

Wracając do miasta po walce z barbarzyńcami Łucznik zastanawiał się nad sensem tego, co teraz robił. Razem z Cahirem tworzył elitarny dwuosobowy oddział w ochotniczej armii Neolithu. Wspominał też swoich rodziców, których jak później się dowiedział porwali ludzie zamieszkali od wieków w lasach i na moczarach zwanych bagnami. Ojciec Kapa był konkwistadorem i musiał tępić owe istoty.
- Mam dość. Nie chce mi się tego dłużej ciągnąć.
- Co ty wygadujesz? O co chodzi?
- Odchodzę z armii. Chcę się zająć alchemią i wyruszyć w dalekie krainy. Kto wie, może odnajdę moich rodziców...
- Nie bądź głupcem bracie.
- Wolę być głupcem niż do końca życia tkwić w tym syfie. Idziesz ze mną?

Kaeste
17-05-11, 18:08
Swego prawdziwego imienia najprawdopodobniej nigdy już nie poznam, ale osoby, które mnie znalazły - nazwały mnie Creep. Obudziłem się na plaży u wybrzeży wyspy Anan i kompletnie nic nie pamiętam, co się działo przed tamtym okresem. Jak już wcześniej wspomniałem, znalazły mnie pewne osoby. Byli to piraci, którzy cumowali akurat swój statek przy brzegu, gdy nagle spostrzegli, że ktoś leży na plaży. Przeszukali mi dokładnie kieszenie, lecz nic wartościowego nie znaleźli. Jedyną pamiątką po nich, było charakterystyczne znamię, coś na wzór czaszki, które zostawili mi na plecach.

Wycieńczony, zmordowany, udałem się w stronę lasu. Straciłem już wszelką nadzieję, gdy nagle, pośród drzew, dostrzegłem budynek, wyglądem przypominający świątynię. Gdy byłem na wyciągnięcie ręki do filarów tejże budowli - zemdlałem. Po jakimś czasie ocucił mnie mnich. Podał mi rękę, spytał się jak się nazywam i czy wszystko ze mną w porządku - nie potrafiłem mu powiedzieć na żadne z tych pytań. Po krótkiej wymianie zdań, powiedziałem mnichowi, że nie pamiętam niczego, prócz plaży oraz piratów. Fardas, bo tak ten mnich miał na imię, obiecał doprowadzić mnie do porządku, oraz wysłał mnie do obozu treningowego, gdzie miałem się przygotować się przed wielką bitwą z Ariańską armią. Cały czas jadłem tamtejsze jedzenie, oraz piłem tamtejszą wodę ze studni - jednak cały czas odczuwałem wewnętrzny głód.

Pewnej nocy miałem przeokropnie dziwny sen. Śniło mi się, że poszedłem na pobliską farmę do Ronalda, wyrżnąłem całe stado owiec, oraz posilałem się ich krwią. Nie czułem już głodu. Jednak, to był tylko sen...

Następnego ranka, do mego pokoju wpadł szybkim krokiem Fardas, żebym zobaczył, co się stało. Jak najbardziej spokojnie, choć nie ukrywam - umierałem z ciekawości, wyszedłem przed dom. Zobaczyłem masę gapiów, tworzących okrąg nad farmą Ronalda. Podszedłem bliżej. Wszyscy stali jak wryci, patrząc się przed siebie. Podszedłem jeszcze bliżej. Dołączyłem do grona ludzi, którzy w milczeniu przypatrywali się masakrze, jaka rozegrała się na farmie Ronalda. Przyszedł nawet i sam Ronald:
-Cholerne wilki. Już ja im pokażę! Dorobek mego życia! Mój jedyny środek utrzymania. Nie podaruję im tego- rzekł.
Mój sen...mój sen się sprawdził. To była moja robota. Nie robota wilków. Co jest ze mną nie tak? Kim ja jestem? DLACZEGO JA?

Illidan Stormrage
19-05-11, 10:13
***
[...]Imie to nadał jej sam Fardos, widząc jak manewruje na polu bitwy, zadając kolejne śmiertelne ciosy wrogom. Odkąd trafiła w jego szeregi, jej życie diametralnie się zmieniło. Pobladła na twarzy, siły mroku opętały ją, dając w zamian nieopisaną moc. I pewnego dnia wysłano ją do Neolithu - to miała być pokojowa misja. Jednak coś przykuło jej uwagę. Wyczuwała zbyt bliską
sobie energię. To było gdzieś na południu. W Loży Nekromantów dowiedziała się, że znajduje się miasto portowe, Raindar, niegdyś idealne miejsce skupu i zbytu. Dziś pozostały tam tylko ruiny opanowane przez nieumarłe istoty. Niewielu potrafiło wyjaśnić, skąd się biorą te monstra. Była to siła ciemności, lecz jakaś inna, a Pełzająca Śmierć postanowiła ją poskromić i opanować. To jest teraz jej główny cel pobytu tutaj.
[...]

***

[...]
Lekko przygarbiona postura, błysk w oku emanujący ciemnością, wielka blizna na prawym policzku, taaak - pozostałość po samurajskim mieczu, kaptur - ukrywający twarz, czy też jej kościste pozostałości. Kusza przewieszona przez ramię, i niezliczone ilości amunicji. Jak wszyscy nekromanci, żyje w ukryciu. Pomimo kamuflażu, rozpala strach, przechodząc wśród tłumu. W końcu w jej krwi płynie śmierć.

W nocy nie śpi, kształci swoję wiedzę z zakresu nekromancji, zaś w dzień niszczy kolejne zastępy wroga, by zaspokoić głód krwi. Na całe szczęście są to Abitańczycy, a nie Neolitańczycy. Kolejny dzień, kolejna bitwa, kolejna rozlana krew. Często walczy u boku Eresola, doświadczonego rycerza. To jej dobry przyjaciel, rycerz. Nieoceniony kompan. I dzielny wojownik. Zapalony z niego alchemik.
- 'Niedawno stworzył bombę, lecz tak nieostrożnie ją zdetonował, że omal mnie nie zabił!' - mówi 'Kripi' o Eresolu, biesiadując wraz z innymi nekromantami w Loży po kolejnym, żmudnym dniu walk. Jednak pomimo lekkiego uśmiechu, jej myśli skierowane są na Raindar. Na tą tajemniczą energię, która tam w tamtych stronach ma swoje źródło. Czuje pożądanie. Wie, że to ryzykowne, ale chce ją mieć.

"Taak. Będzie moja..".

796929
19-05-11, 13:14
Fragment książki pt. Cudzoziemskie krainy - rody i ich przedtsawiciele

[...] Ów krasnolud posiadał dwóch synów i bękarta. Młodszy z synów imieniem Korgan sławił się mianem niepokonanego wojownika w krainie Amn [...] O starszym z synów poza wątpliwymi wiadomościami wiadomo iż rzekomo był mistrzem kowalstwa [...] Bękart syn jego z nieprawego łoża, którego matką była niewiadomego pochodzenia o nieziemskiej urodzie elfka [...] od dziecka uczył się władać toporami, jednak ze względu na mocne przywiązanie do matki stał się mistrzem łucznictwa [...] Po wygnaniu przez krasnuludy osiadł i zamieszkuje kraine zwaną Altaron po dzień dzisiejszy [...]
Z języka elfów przełożył <podarta karta>

Kosky
19-05-11, 15:27
Szczyt góry Khaal
Klasztor Braci Nordyckich

Spokojny sen przerwały przeraźliwe krzyki.
-ARSHTA'LAABEL ! NE MO KHOTUUAL BEZERABETH !!
Owe głosy nie przypominały w niczym ludzkiej mowy. Od razu wiedział do kogo należą. To byli Jeźdźcy Apokalipsy, zwani też Bastardami.
Wybuch wstrząsnął całym klasztorem. Cisza. Pisk w uszach. Ciemność.
Po parunastu sekundach obudziły go krzyki jednego z nordyckich braci, wołał jego imię.
- .... dź ś..! ws..waj ! Ko..ky !
Powoli wszystko zaczęło wracać.
- obudź się ! Wstawaj, Kosky !
To jego przyjaciel, Etta ciągnął go przez korytarz zamieniony w gruzowisku po serii eksplozji.
- Bastardzi zaatakowali ! Nie wiem skąd się wzięli!
- Przecież zniszczyliśmy ich portal !
- Najwyraźniej chcieli, byśmy tak myśleli...
Trzask.
-OLTA TOTE !!
Korytarz zalała fala białego światła.
- Kosky, Etta, aportujemy się ! Klasztor zaraz zostanie....
W tym momencie Vojtsa przeszył szpon długości ludzkiego przedramienia.
-OLTA TOTE !! -odruchowo krzyknęli bracia. Stwór wydał przeraźliwy pisk, jakby świst wiatru próbującego wedrzeć się do izby, przez niedomknięte drzwi.
-Kosky, musimy się aportować, złap mnie za rękę ! - krzyczał Etta - złap mnie !
- Nie mam siły... zostaw.. uciekaj..
Ciemność.

Obudził się w przestronnej sali, wokół jego łoża stał tuzin mnichów, szepcących po cichu zdania po łacinie.
- gdzie .. ja .. jestem ... ? Kim wy...
- Odpoczywaj Kosky, rzekł stanowczo Etta wchodząc do pomieszczenia. - dobrze znów cię widzieć przytomnego. Jesteśmy w zakonie Dugionitów, aportowałem nas w chwili, kiedy Klasztor runął ze skał wprost do Kanionu Darahijskiego. Myślałem już, że Ty...
-Pff, nie... aż tak łatwo... mnie wykończyć.. uśmiechnął się krzywo Kosky.
Minęły ledwo cztery dni, a dwaj Bracia , niegdyś zwący się Nordyckimi, odzyskawszy wszystkie siły przystąpili do zakonu Dugiona. Odcięci od świata, nie mieli pojęcia, iż Neolith jest pogrążony w wojnie. Teraz czynią przygotowania do Bitwy Ostatecznej.
Ku chwale Dugiona i służbie Neolitańczykom !

Darth Bane
22-05-11, 05:14
Od pewnego czasu, można go było spotkać na jedwabnym szlaku. Był on sławny z tego, że nie znał litości dla złych stworzeń występujących tam. Lecz pewnego razu gdy widziano go w mieście Hotan, kiedy to stał i w jego ręce dało się dostrzec różne eliksiry podbiegł do niego pewien młody chłopak. Krzyczał:
- Prakith! Prakith! Ważny list dla pana czeka! Na pocztę szybko, szybko!
- Spojonie, młodzieńcze. - odpowiedział - O co chodzi? Od kogo ten ważny list?
- Nie wiem mości panie. Widnieje na nim pieczęć ALTARONU!
- Altaronu?! Dziękuję młody człowieku. Masz tu ten miecz, przyda ci się. A teraz wracaj do pracy.
Jak najszybciej udał się na pocztę i przeczytał list. Od razu stwierdził, że stanie do walki o obronę Neolithu przeciwko Abitańczykom. I wtedy widziano go po raz ostatni na jedwabnym szlaku. Gdy widziano go na Licor zawsze prowadził grupę uderzeniową. Mimo przygotowań do testu dojrzałości był on w stanie przeprowadzić udaną ofensywę na czerwiach, aby odzyskać narzędzia. Troszczył się o zwrot książek w bibliotece. Chronił górników przed atakami szkieletów i wszelkiego robactwa. W Neolithcie kroczy jako skromny ryczerz i gdzie niegdzie można usłyszeć o Prakith. Chodzą plotki, że ów rycerz chce zostać nauczycielem, powiadają ze Sin'Selema ma na niego oko. Kto wie, może ów rycerz zasiądzie na swoim wymarzonym stanowisku.

Sepethro
24-05-11, 01:51
Ból jest najlepszym nauczycielem w życiu i najwierniejszym kompanem...
jest jak ręka jubilera naciskająca na dłuto, która szlifuje duszę
tak by była coraz to doskonalsza. Niewiele ludzi dostrzega tą prawde
Odpychając ból, nie stara sie go zrozumieć...



Raziel rozejrzał się swoimi pustymi oczyma po okolicy, minął już jakiś tydzień od kiedy opuścił swoje domostwo na Licor - westchnął ciężko po czym skierował swe kroki ku miejskiemu depozytowi
- depozyt był miejscem spotkań większości i tej gorszej i tej lepszej, szlacheckiej części miasta - całe życie Raziela było spokojnie, niczym nie wzruszone sielskie życie - niczego nigdy mu nie
brakowało, zawsze miał to co chciał - można by rzec - spełnienie marzeń, jednak - czy napewno?

.................

Niedługo po śmierci króla, Ojciec Raziela - niegdyś słynny mag - teraz jednak już nadgryziony przez ząb czasu, Valdgir - zostawiając po sobie majątek, żone i jedynego syna
wyruszył na pomoc królestwu Altaronu, miesiące mijały a wieści od Ojca nie przychodziły, cały zaścianek się martwił co się dzieje - Valgir nigdy by nie omyślał by tak martwić swoją żone i dziecko
- napewno znalazłby sposób na wysłanie listu czy jakkolwiek skontaktowanie się z rodziną... myśli młodego Raziela krążyły w jego umyśle, nieraz czuł niemalże jak sztylet myśl przywodzi mu obraz ojca martwego
i wbija się mu prosto w mózg zostawiając po sobie głęboką rane, czasem rozmyślał czy nie opuścić Licor i nie udać się na poszukiwanie Ojca... Mijały kolejne miesiące a włosy matki Raziela z kruczo-czarnych przybrały
barwe biało srebrną, jej oczy spowiła mgła od ciągłego wylewania łez - i ten smutek, smutek bijący z jej każdego uśmiechu, gestu czy słowa


była noc, księżyc oświetlał korytarze domu niemalże tak dobrze, jak słońce. Raziel wstał ze swego łóżka i stanął w oknie, załóżył swoją lekko za długą koszule po czym wkuł wzrok w księżyc.
Raptem, jak gdyby z dziedzińca dobiegł do niego donośny dźwięk kopyt, Raziel szybko chwycił swoją księge czarów i czym prędzej pobiegł w strone dziedzińca, czekał już tam na niego posłaniec z Neolithu
niosący złą wiadomość... Raziel wrócił do swego pokoju, nabazgrał szybko list, spakował się i natychmiast wyruszył...

wiadomość brzmiała: Valdgir został pojmany.

..................

Raziel otworzył oczy, słońce świeciło mu na twarz, kojące i uspokajające ciepło łagodziło wszystkie bóle związane z ostatnią walką którą miał okazje toczyć - dał za blisko do siebie podejść - Dlaczego
tak musi być że różdżki rozładowywują się w najmniej odpowiednim momencie? - spytał siebie w myślach, ziewnął po czym znowu zamknął oczy - lecz mimo zamkniętych oczu, nasłuchiwał rozmów ludzi naokoło,
Jeden rycerz przykuł jego uwage, mówił o gildii zwanej Sin'Selema - Raziel siedzący uwcześnie przy murze obok depozytu, momentalnie poderwał się na nogi - w tych trudnych czasach, dobrze jest znaleźć sobie sojuszników
- powiedział w myślach podchodząc do Rycerza...

-Witaj, wybaczże moje chamstwo i brak kultury ale niechcący podsłuchałem kawałek rozmowy, mógłbyś mi wyjaśnić CZYM dokładnie jest Sin'Selema?
-Tak, wporządku - odpowiedział rycerz i zaczął mówić o bractwie i jego dogmatach
Raziel, już pewniejszym krokiem zbliżył się i zaczął słuchać, po kilku chwilach dość ciekawego monologu rycerza - Raziel spojrzał po swojej sakiewce i stwierdził że przydałoby się uzupełnić zapasy pieniędzy.
Znudzony już gadaniem Rycerza postanowił że wyruszy w małą podróż - Raziel wiedział że na południe od miasta leży niemała kopalnia krasnoludów - z którymi ów młody mag za bardzo nie przepadał, z racji ich Idei.

Po dość długiej podróży, Raziel zobaczył oficera stojącego na wieży strażniczej, pijącego piwo - duzo nie myśląc wystawił ręke do przodu, przed ręką powietrze momentalnie zaczeło gęstnieć i aż palić od gorąca...
po chwili w ręce trzymał już małą kule ognia, dobrze wymierzoną rzucił nią w oficera który momentalnie spadł z wieży - łamiąc sobie kark.
Raziel pokonał schody ku fortecy, na przywitaniu - zaraz za bramą czekała na niego zgraja krasnoludów - nasz młody mag wciągnął powietrze głęboko w płuca, po chwili wypuszczając z gardła fale ognia która zalała biegnących nań Krasnoludów
kilku zwęglonych, reszta ciężko poparzona wiła się z bólu i próbowała uciec ostatkiem sił od małego najeźdzcy...
Raziel usłyszał za sobą kroki, odwrócił się i zobaczył tylko młot lecący w kierunku jego głowy, zamroczyło go. Leżał na ziemi wpół przytomny - jego różdżka potoczyła się z dala od niego
otrząsnął się i zobaczył nad sobą sylwetke Krasnoluda dzierżącego młot, krasnolud zamachnął się...

raptem zza niego słychać było ciężki wymach, miecz godził krasnoluda prosto w bok, głuchy dźwięk kruszonych ogniw kolczugi
przetoczył się przez okolice...

- No, no, kogo my tu mamy - powiedziała nieznana postać
- Ktoś ty i czego odemnie chcesz - Raziel spojrzał nerwowo ku swojej różdżce, jak gdyby chciał ją dosięgnąć chodźby wzrokiem

Postać podeszła bliżej - spojrzała na różdżkę leżącą na ziemi - podniosła ją i podała właścicielowi.

- to może ci sie jeszcze przydać, tak myśle - mimo nocy, widać było wyszczerzoną twarz wojownika w dosyć ironicznym uśmiechu - nazywam się Zembolx a ty, uważaj na siebie - miałeś niezłego farta że byłem w pobliżu.
Raziel siedział jeszcze chwilke lekko osłupiały z różdżką w swoim ręku, zerknął jeszcze raz na postać po czym dojrzał zwisającą mu z pasa pieczęć gildii Sin'Selema - Może oni pomogliby mi odnaleźć ojca?
po chwili namysłu Raziel wstał po czym podbiegł do Rycerza.


Pozdrawiam,
Sepethro

maszasz
26-05-11, 15:23
2 lata wcześniej.
Siły Abitańskich wojsk atakowały Cesarstwo Assah Werdin, na kontynencie Nordhaim. Siły cesarstwa oraz wszystkich zakonów musiały się zjednoczyć.
Ponad 200km od murów Cesartstwa w kanionie Rewalis doszło do spotkania niezliczonych sił sojuczniczych oraz wrogich najeźdźców każdy stał przygotowany do walki czekając na sygnał http://i227.photobucket.com/albums/dd215/neosarmata/warr.jpg po 32 dniach walk armia Abitańczyków została pokonana. Po wygranej bitwie Veatron oraz 20 ocalałych z rzeźi zaczeli wracać do domu. wykończeni po długiej walce oraz podróży do domu wkońcu dotarli. To co zobaczyli na miejscu utkwiło im na zawsze w pamięci okazało się że walka w kanionie to było tylko wyprowadzenie cesarskich wojsk w pole. Assah Werdin był zniszczony miasto płoneło a na jedynej ocalałem wieży wisiała horągwia Abitańskich wojowników. Veatron ujżawszy zawaloną katedre Nekromantów zrozumiał że jest ostatni i musi powiadomić swych towarzyszy z innych kontynentów o zagładzie zakonu. Popatrzył ostatni raz na Cesartwo i wyruszył przed siebie. http://cghub.com/files/Image/005001-006000/5302/991_realsize.jpg Po długiej podróży zatrzymał się Karczmie pod żelazną pięścią po paru butelkach piwach wojownik opowiadał swą historie barmanowi, gdy nagle weszła tajemnicza osoba.Gość zamówił butelke wina i siadł obok. Veatron spojżał na niego i zauważył pieczęć nekromantów na jego dłoni taką samą jaką on sam posiada. http://4.bp.blogspot.com/_ZhiIXGz0r8g/SLNL--Rz1TI/AAAAAAAABKM/iPeDhLeTG1M/s400/snake-knot.jpg Veatron wiedział że dobrze trafił. Tajemniczy wojownik przedstawił się jako Colens zwiadowca nekromanta z klanu Sin'Selema. Colens powiedział że Abitańscy wojownicy szykują atak na Neolith. Veatron wiedział że ma okazje pomścić swój zakon i zaoferował pomoc.Zwiadowca Colens dopijająć wino odpowiedział..........

Eduardo
28-05-11, 13:18
Byłem rycerzem, jak wszyscy w mieście Neolith. Doskonaliłem swoje umiejętności walki by w przyszłości niszczyć zło tego świata. Lecz pewnego zwykłego dnia zaczęła się historia przez którą mogłem stracić moje życie.
Jak zwykle spotkałem kilka przechodni na ulicy i im pomogłem. Postanowiłem, że dziś poćwiczę moje umiejętności na Cyclopach.
Byłem na miejscu.Wszystko jak zawsze.Nic się nie działo.
Lecz w pewnej chwili przyszłą tu niesamowicie piękna kobieta.Stałem i patrzyłem jak wryty na tą cudną osobę.Po chwili obudziłem się z tego zauroczenia.Zapytałem się:Kim jesteś?Nie odpowiedziała mi nic.Pytałem się o wiele innych rzeczy, lecz nic nie mówiła.
W końcu odwróciła się i pobiegła w drugą stronę. Goniłem ją, ale była bardzo szybka i jej nie dogoniłem.

Wróciłem do domu i położyłem się spać, lecz mimo wielu prób nie zasnąłem, bo myślałem o tej przecudownej kobiecie.
Kilka dni później byłem wycieńczony ciągłym rozmyślaniem o niej. Szłem jak zawsze podwyższyć moje umiejętności, gdy nagle zobaczyłem ją taką piękną jak przedtem.
Tym razem wreszcie odezwała się do mnie:
-Witaj
-Witaj
-Udaj się ze mną w pewne miejsce a tego nie zapomnisz!
Zapytałem się gdzie.Odpowiedziała mi, że na pewnej wyspie, której nazwy nie zna jest skarb i tak się składa, że wie jak tam popłynąć.
Wziąłem wszystkie potrzebne rzeczy i się zgodziłem.

Następnego dnia wyruszyliśmy wraz ze świtem.Po dwóch dniach dotarliśmy na wyspę.Od razu, gdy wyszliśmy z łodzi zobaczyliśmy potwory, które jednak się na nas nie rzucały. Po chwili Denaris - Bo tak mi się przedstawiła ta cudowna kobieta powiedziała coś w nieznanym mi języku i potwory rzuciły się na nas.
Na początku wydawało mi się to dziwne, lecz potem pomyślałem, że wypowiedziała inkantację jakiegoś czaru.Przez kilka minut szliśmy w gąszczu puszczy, gdy doszliśmy do wielkiego zamku.Żadnych potworów.Nic, zupełnie cicho.
Weszliśmy schodami w dół.Było to wielkie pomieszczenie w którym było wiele pochodni.Denaris kazała mi tu czekać.
Po pięciu minutach zobaczyłem schody w dół i ciekawość wzięła górę.Zeszedłem nimi.
To co zobaczyłem wtrząsneło mną.Byłem w lochu pełnym szkieletów.Nie było żadnego żyjącego człowieka, ale czyżby mnie oczy nie myliły?Leżał tam śpiący człowiek.W jednej z cel.Zacząłem krzyczeć, by się obudził i to się stało.
Powiedział, bym szybko znalazł klucz do celi. po 2 minutach znalazłem go na końcu lochu.Wróciłem i otworzyłem celę, przybysz mi się nie przedstawił, lecz opowiedział, że to wcale nie jest piękna kobieta, tylko wiedźma, która użyła czar, aby zmienić swój wygląd.Wabi mężczyzn i zabija ich poddając ich ciężkim torturom.Opowiedział mi również o stowarzyszeniu zwanym Sin'Selema.
Kazał przysiąść mi, że w razie śmierci wstąpię tam i opowiem im co się stało.
-Nie mamy za wiele czasu. Te potwory na wyspie to są jej strażnicy i zapewne zaraz się zjawią.
-Więc uciekajmy!!!

Gdy byliśmy już przy wyjściu z zamku spotkaliśmy ją.Nieznany człowiek nakazał mi uciekać:
-Uciekaj!!Zatrzymam ją!!- i użył potężnych czarów i zabijał strażników.
Zdążyłem wyjść z zamku, lecz postanowiłem, że wrócę i mu pomogę. Gdy wróciłem tam widziałem go klęczącego tuż przed wiedźmą. W ostatniej chwili szybkim cięciem uciąłem jej głowę.Mój towarzysz ledwo co żył.Na szczęście starczyło mu sił by rzucać silne zaklęcia na potwory, które były w pobliżu.
Dotarliśmy do łodzi.Byliśmy wolni.przybysz podziękował mi i powiedział, że gdyby nie ja by wiecznie tam tkwił, albo już nie żył.Wróciliśmy do domu

NIGDY nie zapomnę tej historii.

Tommy12
30-05-11, 13:34
Nazywałem się Tommy Falcon, mieszkałem w Neolith.Na moje 10 urodziny jako prezent dostałem miecz. Był piękny, długi i ostry. Wszyscy koledzy zazdrościli mi tego prezentu. Kiedy uczyłem się walki mieczem jednoręcznym to mój ojciec polecił mi zabicie szczurów z magazynu sąsiadów. Za pierwszymi dwoma ciosami nie trafiłem ale za trzecim uderzyłem z całej siły i szczurowi odpadła głowa. To trofeum moi rodzice powiesili na pamiątkę nad kominkiem. Po pięciu latach intensywnego treningu dołączyłem do strażników Neolith. Dali mi test na zabicie stu szczurów, a następnie trzystu czerwi. Zajęło mi to kilkanaście godzin bez odpoczynku. Po czym wstąpiłem w szeregi straży Neolith. Broniłem miasta Neolith przez pięć lat po czym postanowiłem bronić miasta przed najazdami abitańczyków, byli bardzo trudnymi przeciwnikami, ale ja i moi trzei koledzy daliśmy rade powstrzymać wszystkie najazdy. Dostaliśmy od króla Neolith medale i zostaliśmy koronowani na rycerzy. Przez następne dwa lata służyłem w służbie ochrony króla. Na koniec mojej pracy u króla dostałem klucz miasta Neolith. Przez następny rok zabijałem różne potwory z kanałów, to było bardzo męczące zadanie, gdyż te potwory bardzo szybko się rozmnażały, ale przy pomocy kolegów ze straży Neolith pozbyliśmy się ich raz na zawsze. Przez następny rok postanowiłem walczyć z obcymi, którzy przychodzili do miasta i zabijali spokojnych mieszkańców Neolth. Wszyscy w mieście wiedzieli kim jestem, pomagałem potrzebującym. Przez ostatni rok walczyłem z minotaurami, orkami, cyklopami, smokami i wiwernami, ale najsilniejszymi przeciwnikami były martwice mózgu uderzały mnie z taką siłą, że prawie spadałem na ziemię. Dałem rade sam tym wszystkim potworom. Dziś mam 25 urodziny i dostałem od kolegów straszaka i dołączyłem do najpotężniejszego klanu w Neolith czyli do Sin'Selema.

skyromk71
30-05-11, 16:57
Kiedyś istniała taka legenda o której było głośno w Nelolith bowiem żyjący w kanałach miasta cichy mag uczył się i ulepszał swe czary.Był jednym z najpotężniejszych Magów w całym Altaronie jednak był on samotny nie miał przyjaciół a ludzie w mieście mało o nim słyszeli ale wiedzieli jedno że gry nadejdzie zło i śmierć ten nieśmiały mag wyjdzie i uratuje Królestwo Altaronu .I tak się stało Gdy abitańscy najeźdźcy zaatakowali miasto mag wyszedł z ukrycia. Postanowił dołączyć do Sin'Selema by wraz z najlepszymi obronić wszystkich. Gdy wszystko ucichło Mag nie był już zwykłym magiem a jednym z najlepszych przyjaciół Sin'Selema . Przy kolacji z udanej wyprawy Mag zdradził swe prawdziwe imię a mianowicie merlin i tak ten oto mag zwał sie od tamtej pory Mag Merlin

gennaro19
30-05-11, 19:27
23 lipca 1122 roku, we wsi Raindar, około 180 kilometrów od żyznej ziemi Neolith'u, urodziło się dziecko. Przed domem z wiklinowym dachem, trzymał straż szlachetny człowiek. Ubrany był w czarna tunikę i włoski kapelusz. Na szyi zwisał mu lśniący sztylet a na biodrach miał skórzany pas. Tym człowiekiem był Konen, gubernator prowincji Neolith. Pilnował on wejścia do chaty, gdzie rodziła jego żona Anhja Albali. Cała okolica pogrążona była w modlitwie. W środku chaty panowało zamieszanie aż w końcu na świat przyszedł Almed Bukaja.
Dziecko natychmiast oddano do kąpieli. Nacierano je olejkami i tradycyjnym topionym masłem. Dziecko to miało byc bezpośrednim potomkiem króla Altaronu, Wentyla z ziemi niczyjej, Ankardi.
Kiedy przygotowania zostały zakończone, do chaty wkroczył ojciec dziecka, Konen. Gdy wział w rece swojego wyjatkowego syna, duchowni zaczeli "odpędzać" złe duchy.Konen był zaniepokojony. Nie było gwarancji że Almed Bukaja przejmie władze w Altaronie, nawet jak jest bezposrednim potomkiem Wentyla.
20 lat później
Almed dołączył do gildii wojowników w której miał wykonać swoje pierwsze zadanie jako wojownik. Zadanie polegało na zdobyciu trofeum z głowy cyklopa. Zadanie wydawało się banalne lecz Almed Bukaja się przeliczył. Gdy doszło do starcia między nim a cyklopem to za drugim uderzeniem cyklopa był ledwo przytomny, upadł na ziemię. Chwilę później cyklop zostaje zaatakowany z zaskoczenia przez dziwną kobietę, Almed stracił przytomność.
3 Dni później
Almed obudził się w dziwnej hacie, wszędzie było pełno pajęczyn i pachniało zgniłym serem.Gdy Almed podniósł się z łóżka i zdał sobie sprawę że nic nie pamięta, nawet swojego imienia i nazwiska. Przeszedł trzymając się ścian do drugiego pokoju gdzie było mnóstwo broni.Do jednej ręki wziął zardzewiały miecz, a do drugiej drewniany puklerz. Postanowił przybrać imię Silny Cienias i wyruszyć w podróż w poszukiwaniu przygód.

Etta
31-05-11, 14:28
Kartka wyrwana z dziennika Etty:

Minęły dwa tygodnie,trzynaście nocy od czasu napadu Jeźdźców Apokalipsy na nasz klasztor,a ja wciąż budzę się w nocy spocony z krzykiem na ustach.Piekielni bastardzi!Kiedyś z Koskim zemścimy się na tych psach.Co noc śni mi się ten atak."Nie mam siły... zostaw.. uciekaj.." te słowa prześladują mnie jak najgorsza zmora.Czuję zapach krwi,słyszę krzyki zabijanych ludzi..Marzę aby umieścić moje strzały w plugawych sercach Bastardów.Odkąd jesteśmy w zakonie Dugiona dziennie trenujemy. Hah,przypominają mi się czasy dzieciństwa kiedy bawiliśmy się z Koskim wyobrażając sobie ,że kiedyś zostaniemy prawdziwymi Łowcami.Że będziemy bohaterami,walczącymi w imię dobra.Wtedy nie byliśmy świadomi,odpowiedzialności jaka się z tym wiążę,a tym bardziej nie byliśmy świadomi ciężaru który będziemy musieli ponieść na własnych barkach-ciężaru śmierci.Teraz kiedy tu jesteśmy i ćwiczymy wiedząc co nas czeka mam w sobie sprzeczne uczucia .Z jednej strony boję się,a z drugiej pragnę zemsty.Pragnę nabić tych morderców na pal,ale gdy przygotowujemy się do bitwy ostatecznej mogę być pewien tylko jednego. Za Koskim poszedłbym nawet na pewną śmierć.

Niech żyje dugion i oby pola spłynęły krwią jeźdźców apokalipsy.

meler17
31-05-11, 18:50
Vamos Tata, zwykły złodziejaszek, mieszkający w ubogiej dzielnicy miasta. Porzucony na pastwę losu, sam musi walczyć o przetrwanie w tym skorumpowanym, pełnym zła i nienawiści świecie. Już od dzieciństwa interesował się władaniem mieczem. Okradając bogatych, dawając biednym dużo zyskiwał. W ciągu niecałego roku zasłynął jako nieznajomy, cichy złodziej, który pomaga biednnym. Ludzie nadali mu przydomek Kolos.Nadali mu przydomek "Kolos" ponieważ uważali go za wielkiego człowieka, chodź był naprawdę mały. Vamos, znudzony samotnością,braku dachu nad głową i żądny przygód postanowił wstąpić do Sin'Selema, która odmieni jego życie na lepsze. Jednak to nie lada wyzwanie, dołączyć do takiego mocarstwa wojowników. Do którego mogą dołączyć tylko najlepsi Wybrańcy...

Grind01
02-06-11, 17:19
Dawno, dawno temu kiedy byłem młody nie wiedziałem co zrobić z swoim życiem. Postanowiłem wyruszyć w daleką podróż i nigdy nie wracać w stare progi. Opuściłem rodzinną wioskę i wyruszyłem w podróż. Podróżowałem kilka lat kiedy natknąłem się na zgraje Bandytów, Dezerterów i Przemytników, a na ich czele stał Łowca chcieli mi zabrać wszystko co miałem przy sobie, wnet przede mną pojawiła się tajemnicza postać szybko rozprawiła się z szajką złoczyńców. Był to zwiadowca w dodatku nekromanta uratował mi życie przed tymi zbójami. Kiedy to się stało postanowiłem zostać jego uczniem lecz on powiedział:
-Udaj się do pobliskiego miasta i znajdź gildię łuczników, kiedy nadejdzie czas odnajdę cię i zostaniesz moim uczniem.
Na koniec powiedział „Hape Odes” i poczułem tylko podmuch wiatru a jego już nie było. Podróżowałem jeszcze z godzinne i znalazłem miasto o nazwie Neolith pomyślałem sobie:
- Pewnie o to miasto chodziło Tajemniczemu Zwiadowcy
Odnalazłem gildię łuczników i od razu zacząłem ciężko trenować. Z początku ciężko było ale kiedy załapałem podstawy łucznictwa w mgnieniu oka awansowałem na status zwiadowcy. Myślałem że to ten moment i długo czekałem lecz Tajemniczy Zwiadowca nie pojawiał się.
Dowiedziałem się od żołnierzy, że Abitańczycy zamierzają zaatakować Neolith, wiedziałem, że nie mam czasu do stracenia i że należy szukać kogoś kto będzie mnie mógł nauczyć czegoś więcej. Spotkałem mojego przyjaciela z dzieciństwa zwał się Veatron zaprowadził mnie do zakonu nekromantów tam dalej szkoliłem swoje umiejętności.
Nadszedł czas wojny! Miasto nie ukończyło przygotowań do obrony. Mrok ogarnął cały kontynent Abitańskie Szamanki poczeły rzucać okrutną magie na miasto łucznicy z wież nie potrafili ich zabić. Wojska Neolithu bały się wyjść poza mury obronne miasta. Zakon nekromantów jako jedyny wyszedł poza mury miasta by podjąć straszliwą walkę. Jako jeden z członków zakonu wyruszyłem z nimi byłem pewien że tam zginę ale cóż taki los żołnierzy. Kiedy walczyliśmy zobaczyłem Tajemniczego Zwiadowcę byłem zaszczycony że mogę walczyć u jego boku. Abitańskie Szamanki zaczęły się wycofywać z pola bitwy. Po wygranej bitwie zakon Nekromantów zmniejszył się o 3/4. po powrocie do miasta Tajemniczy Zwiadowca ozwał się w te słowa:
-Młody człowieku widziałem jak dzielnie walczyłeś czas abyś został moim uczniem. Jutro wyruszamy o świcie.
-Ale miasto cię potrzebuje! – zawołałem
-Kiedy pokonaliśmy Abitańskie Szamanki miasto da sobie rade. Wyruszamy o świcie!.
Podróżuję już z Tajemniczym Zwiadowcą 3lata i nadal uczy mnie nowych zaklęć i wszystkiego czego może mnie nauczyć. Twierdzi że zostanę lepszy niż on. Do tej pory nie znam prawdziwego imienia Tajemniczego Zwiadowcy.

Dark Fury
02-06-11, 22:41
"Ten dzień nie był zwyczajny, choć z pozoru taki sam jak każdy inny, niepokojąco spokojnie, młodzi ludzie tacy sami jak my, pragnący żyć, duszne sierpniowe popołudnie, siedemnasta minut pięć, swe żniwo bez litości zbiera śmierć, tak po prostu."

Obudziłem się z krzykiem. Byłem cały zlany zimnym potem. Miałem dreszcze. Dezorientacja przez chwilę pozbawiła mnie trzeźwego umysłu. Po chwili zdałem sobie sprawę z tego co się przed chwilą wydarzyło - znowu śniłem o Nieprzyjacielu. Nieprzyjaciel, któż to tak naprawdę jest ? Sam bym chciał to wiedzieć. Moje informacje na jego temat są dosyć ubogie. Wiem tylko, że jest potężnym i bezwzględnym Magiem, władającym okrutnymi Abitańczykami. Facet w masce, psiamać. Toczymy z nim wojnę od niepamiętnych czasów. My nienawidzimy jego, on nienawidzi nas. Tak naprawdę wojna trwa tak długo, że wszyscy zapomnieli o co ona się toczy. Tylko najstarsi mędrcy wiedzą, co było przyczyną jej wybuchu. Dosyć tych filozoficznych wywodów. Pora wstać, za niespełna godzinę muszę ruszać na polowanie z moim serdecznym przyjacielem. Ubrałem się, zjadłem parę kawałków szynki, przygotowałem łuk, kołczan strzał, długi sztylet i wyruszyłem. Mój przyjaciel mieszkał daleko, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Lubie długie spacery, lubię słuchać śpiewu ptaków, szumu drzew i odgłosu wrącej w dali rzeki. Glimi już na mnie czekał, zawsze był punktualny, co do minuty. Jak zwykle nie rozstawał się ze swoim pięknym, zrobionym ze szlachetnej stali elfów, toporem. Przywitaliśmy się i po krótkiej naradzie zdecydowaliśmy wyruszyć na Czerwie. Nie były one zbyt inteligentnymi istotami, lecz dawały dużo pożywienia, a to był cel naszego polowania. Nieopodal ich jaskini, wyczuliśmy czającą się w mroku drzew śmierć. Wtem z lasu wyskoczyła watacha okrutnych Orków z największym i najniebezpiecznym Orkiem na czele. Psia mać, pomyślałem, już po nas. Glimi był wspaniałym wojownikiem, z każdym cięciem jego topora, zadawał śmierć paskudnym oprawcom . Starałem się nie ustępować mu pola, i dorównać mu liczbą zabić. Mimo tego, że zabiliśmy mnóstwo bestii, Orkowie ciągle napływali z lasu. Kończyły mi się strzały i wytrzymałość. Kątem oka dostrzegłem, że Glimi też podupadł na siłach. Z przeważającą ilością przeciwników nie dawaliśmy sobie rady, została mi ostatnia strzała. Wtem zobaczyłem, że na ziemi leży mój przyjaciel, a nad nim stoi zanoszący się paskudnym śmiechem Wódź Orków. Wraz z krzykiem, wypuściłem ostatnią strzałę. Trafiła ona wodza prosto między oczy, lecz popełniłem błąd. Skupiając się ze wszystkich sił na przyjacielu i jego przeciwniku, nie zauważyłem zakradającego się z boku Orka. Nim obróciłem się, włócznia tkwiła już w moich plecach, przebijając serce. Ostatnią rzeczą jaka do mnie dotarła, był rozpaczliwy krzyk mojego przyjaciela.

888901a
03-06-11, 15:22
Tak naprawdę nikt do końca nie wiedział kim jest i skąd pochodzi przypłynął pewnego dnia z statkiem z dalekiej wyspy razem z kilkoma najemnikami w celu szybkiego zarobku i wzbogacenia się uważał ze wielka wojna możne przynieść zyski tak dobremu myśliwemu wychodząc ze statku nie przeraził go widok nędzy w porcie widziałem go jednak nigdy nie dostrzegłem w tym mieście nikogo tak oszpeconego miał straszna szramę na twarzy która biegła pionowo od policzka przez oko które prawdopodobnie jest martwe aż do człowieka ubrany był w dziwny pancerz nigdy takiego nie widziałem przeszedł obok mnie nie zwracając nawet uwagi...

Miesiąc potem

Polował na zlecenie dla bogatych i wpływowych kopców w miecie dostarczał im jakieś rzadkie trofea z rożnych zakątków Altaronu.Żył tego co upolował i co zarobił nigdy nie interesowało go nic oprócz polowania dla zysku i szkolenia się w posługiwaniu kusza.

Wicked
03-06-11, 21:05
Od tego miejsca pojawiają się dodatkowe wymogi:

a) konieczność udzielania się na Czacie Klanowym,
b) konieczność posiadania klimatycznego miana,
c) dla graczy poniżej 20 poziomu: ranga adept i konieczność nabicia minimum 20 poziomu w najbliższych dniach.

tomekex
04-06-11, 23:35
Jego historia rozpoczyna sie nieopodal kopalni Konkwistadorow niedaleko miasta Neolith. Pochodzil z biednej rodziny, żyjąc z ojcem bez matki (ktora zginela podczas wojny prowadzonej przez 2 klany walczace ze soba o wladze w krainie Altaronu). Tomus od malego wykazywal checi do polowan na rozne stwory grasujace w lesie. Czasem uciekal z domu po czym wracal z pelnym zapasem jedzenia w plecaku oraz butelek z leczniczym napojem ktore udalo mu sie zdobyc pokonujac rozne mocne potwory skad zyskal przydomek Szalony. Jego ojciec byl kiedys jednym z najpotezniejszych rycerzy w rzadzacym klanie ktory jako pierwszy sprawowal wladze w krainie Altaronu. Po przegranej wojnie schowal sie wraz z rodzina u konkwistadorow na Wielkich Moczarach, gdzie trenowal swojego syna aby rowniez kiedys zostal poteznym rycerzem. Szalony Tomus gdy dotarl do miasta Neolith mial wielkie marzenia. Chcial osiedlic sie w miescie na stale, zostac szanowanym obywatelem miasta, pomagac innym ludziom, znalezc prace. Co oczywiscie sie spelnilo. Tomus zaczal byc coraz bardziej znanym czlowiekiem w miescie i lubianym przez innych ludzi. Pozniej zostal przyjety do gildi nekromantow gdzie dzielnie spisywal sie w roznych zadaniach. Bardzo spodobalo mu sie zycie w miescie. Az wkoncu pewnego dnia spotkal jednego z czlonkow klanu, ktory po wojnie sprawowal wladze w tej pieknej krainie. Nieznajomy wydawal sie byc przyjaznie nastawionym obywatelem. Po krotkiej rozmowie obaj rozdzielili sie i kazdy poszedl w swoja strone. Po niespelna 5 minutach znowu sie spotkali akurat w momencie kiedy owy nieznajomy zostal pokonany przez 2 Cyklopy. Tomus widzac obecna sytuacje, wiedzac ze nie moze pomoc obcemu w nieszczesciu udal sie do miasta aby schowac wlasne zdobycze do depozytu. Kiedy ponownie spotkal sie z obcym po jego przebudzeniu sie w swiatyni, nieznajomy wydawal sie byc zupelnie odmieniony, wrogo nastawiony dla niego, wrecz obrazony na niego za to ze przeliczyl swoje mozliwosci i nie dal rady 2 Cyklopom po czym wmawiajac czlonkom swojego klanu ze Szalony Tomus jest zlodziejem, ktory pod jego nieuwage ograbil go z jego kosztownosci. Tym sposobem psujac opinie Tomusiowi w miescie, skazali go na odejscie z miasta. Biedak do teraz blaka sie gdzies po krainie Altaronu szukajac nowych przyjaciol i nowego domu.

Kaspiel
12-06-11, 12:56
Był ciepły letni wieczór. Zachodzące wśród szczytów Gór Ciemnych słońce, zalewało swym pomarańczowym blaskiem osadę Ardenthel. Na bezchmurnym niebie, widoczne były już oba księżyce. Niski barczysty mężczyzna, z charakterystyczną dla tułacza brodą, przekroczył północną bramę wioski, prowadząc za sobą swojego konia, obładowanego różnego rodzaju towarami. Spokojnym krokiem, skierował się wprost do gospody.
- Czy zechce pan bym zaopiekował się pańskim rumakiem? - zapytał chudy, może dziesięcioletni chłopiec.
- Tak... Nakarm, napój go i pozdejmuj z niego bagaż. Tylko ostrożnie! Wszystkie te przedmioty mam zamiar jutro sprzedać na jarmarku - odpowiedział mężczyzna, po czym wyjął z kieszeni kilka miedziaków i wręczył je chłopcu.
- Tak panie- odparł chłopiec, po czym głaszcząc konia, zaprowadził go do pobliskiej stajni.
Już z ulicy dały się słyszeć krzyki rozmów i śpiewów, co zapowiadało że Gospoda pod Świńskim Łbem jak zwykle wypełniona jest po brzegi. Przekroczywszy próg tawerny, dał się tu wyczuć niesamowity zapach świeżego, znanego w całej krainie, południowego piwa.
- Rufusie! Nareszcie! Już bałem się, że przydarzyło Ci się coś strasznego!- wykrzyknął na powitanie Teodor, właściciel karczmy, po czym z pełnym kuflem podbiegł wyściskać gościa.
- Śnieżyce na północy opóźniły moje przybycie o kilka dni. Handlowałem tam z pewnym plemieniem barbarzyńców. Gdyby nie mamut, którego mi użyczyli aż do opuszczenia ich terytorium, w życiu nie zdążyłbym na jutrzejszy targ.
- Opowiesz za chwilę. Chodź za mną, zarezerwowałem specjalnie dla Ciebie miejsce przy ladzie, byśmy mogli spokojnie porozmawiać.
Czas płynął, Rufus zdążył opowiedzieć swoje przygody z ostatniej podróży grupce podnieconych dzieciaków, które siedząc na podłodze ze skrzyżowanymi nogami, z zapartym tchem słuchały każdego jego słowa. Nagle rozmowy w całej sali znacznie przycichły. W drzwiach stanął wysoki, szczupły mężczyzna, ubrany w czarny płaszcz sięgający mu do kostek. Twarz jego, mimo iż znacznej mierze przysłonięta kapturem, odsłaniała jedynie usta, otoczone delikatnym, starannie przystrzyżonym zarostem. W jednej ręce dzierżył grubą, starą, oprawioną w skórę książkę, na okładce której znajdowały się jakieś runiczne słowa. W drugiej natomiast trzymał zwykły długi kij, który najprawdopodobniej służył mu do podpierania się. Nie podnosząc nawet głowy, udał się do stolika, znajdującego się kącie, który pomimo nieprawdopodobnego ścisku jaki panował w gospodzie, stał wolny.
- Kimże jest ten... -zapytał Rufus odwracając się w stronę barmana, jednak spostrzegł, że ten, żwawym krokiem niosąc dzban jakiegoś napoju, talerz z pieczonym udźcem oraz niewielką lampę, zmierza wprost do stolika Nieznajomego. Wyłożył starannie wszystko uważając, by przypadkiem nie ubrudzić i tak podniszczonej już, otwartej księgi, którą przybysz spokojnie przeglądał, sprawiając wrażenie, że wyraźnie czegoś w niej szuka. Barman przystanął przy nim na chwilę, zamienili kilka słów, po czym nie oczekując nawet zapłaty, wrócił na swoje miejsce za ladę, gdzie czekał już na niego zaskoczony całym tym zdarzeniem Rufus.
- Kto to jest?- zapytał wreszcie.
Teodor dolał kupcowi piwa, sam również wyciągnął niewielki kubek i polał również sobie.
- Człowiek ten, jest najpotężniejszym magiem, jakiego kiedykolwiek widziała ta kraina. Prawie nigdy nic nie mówi. Wpada tu raz na tydzień, miesiąc, czasami raz na rok. Cholernie tajemniczy jegomość. Zwiemy go tu Obieżyświatem.
Rufus słuchał z przejęciem jego słów, raz po raz popijając piwa. Dopiero teraz zauważył, że ustały tańce i śpiewy. Ludzie mimo że nadal uśmiechnięci jak wcześniej gorączkowo rozmawiali ze sobą, wszystko odbywało się o pół tonu ciszej.
- Możesz opowiedzieć mi o nim coś więcej? Przyznam się, że nigdy o nim nie słyszałem.
Teodor podparł się wygodnie łokciami o ladę i rozpoczął...
-Aż dziw bierze, że nic Ci o tym nie wiadomo. Ale dobrze, pozwól, że podzielę się swoją wiedzą - zrobił kilka łyków trunku, po czym kontynuował- Wiele lat temu, krainę nawiedziło wielkie zło. Daleko na wschodzie, pośród Łańcucha Gór Morgoth, w wielkich pustelniach powstał nowy, silny klan. Jednoczył fanatyków czarnej magii. I to nie tej zwykłej, złej magii, lecz najokropniejszej z możliwych. Potrafili oni wskrzeszać umarłych! Całe legiony szkieletów, ghulów i innych bestii były ich sługami. Nadszedł wreszcie czas, gdy Nekromanci, bo tak kazali na siebie mówić, wraz z całym swym plugastwem wypełzli ze swych pieczar by grabić, niszczyć, mordować i wskrzeszać jako swoje sługi... Widząc zło nadchodzące ze wschodu, najznamienitsi Duchowni naszej krainy, postanowili połączyć swoje siły i stawić czoła złu. Przywództwo nad Armią Światła objął Król Odys. Po wielu miesiącach walk, nekromanci byli pewni zwycięstwa. Dziesiątki Mrocznych Magów, wraz z tysiącami swoich sług, rozpoczęło szturm na Nan-Khazbar, ostatni bastion sił dobra. Rozpaczliwa obrona trwała ledwie kilka godzin. Nekromanci wtargnęli do sali tronowej, gdzie Król, wraz ze swoimi najwierniejszymi sługami, czekali na pewną śmierć. I właśnie wtedy stało się to. Wielki huk, wrzask... I kilka sekund później całe zło zostało zniszczone. Jeden ze Sług Mroku zdezerterował, i zniszczył wszystkich swoich współbraci. Do dziś dzień nie zostało wyjaśnione, jak jeden człowiek, mógł w mgnieniu oka, unicestwić całą armię. Następnie padł na kolana przed Odysem i błagał o wybaczenie... I właśnie człowiek, w którego od kilkunastu minut się wpatrujesz, jest owym buntownikiem...- zakończył.
Rufus siedział oniemiały z wytrzeszczonymi oczami. Zdołał wydusić z siebie jedynie:
- Co stało się później?
- Później, Duchowni widząc jego skruchę początkowo mu wybaczyli. Baaa... Nawet przyjęli w swoje szeregi, ucząc tajników magii światła. Jednak z czasem zadecydowano, że ogrom krzywd jakiś dokonał wraz ze swoimi współbraćmi w przeszłości nie może zostać mu wybaczony. Darowane mu zostało życie, lecz po złożeniu przysięgi, iż nigdy już nie będzie korzystał z czarnej magii, został wydalony z królestwa. Błąka się więc po dziś dzień, próbując naprawić swoje czyny. Pomaga tam, gdzie tylko może, odchodząc bez słowa. Jego imię to Shadov (http://altaron.pl/p/Shadov/), czyli według języka pradawnych "ten, który wypowiedział posłuszeństwo złu".

Deathly Claw
15-06-11, 23:10
Była mroczna, burzliwa noc, zwiastująca późniejsze wydarzenia. Lecz na ziemiach Lewany był to najważniejszy dzień w roku. W domu bogatego kupca, najważniejszej persony na wyspie urodził się jego potomek.
11 lat później...
-Chodźże tu chłopcze - rzekł Sevath, prywatny nauczyciel - no, żwawiej.
-Ufff... Dłużej nie dam rady - odpowiedziałem.
-Dobrze, jeszcze tylko przepchnij tą beczkę na miejsce i możesz wracać.
Nie miałem już siły, chciałem tylko wrócić do domu i nagle stało się coś nieoczekiwanego. Beczka bez mojej pomocy, jakby sterowana moimi myślami potoczyła się na miejsce.
-Jak to zrobiłeś? - zapytał zdziwiony Sevath.
-Ale co? Czy mogę już wracać?
-Tak, tak wracaj już...
Mój nauczyciel wyglądał jakby coś sobie przypominał, jakby dopasowywał kawałki układanki, lecz nie obchodziło mnie to, chciałem tylko odpocząć.
Jak co wieczór Sevath opowiadał Lossarowi o przebiegu treningu:
-Jak już mówiłem twój syn, Claw jest nadzwyczaj chuderlawy, nie ma najmniejszych szans na przyjęcie do armii, nie wiem czy będziesz miał z niego pożytek.
-Jesteś pewny? To mój jedyny syn i chciałbym żeby był kimś ważnym, może jakbyś się bardziej starał ćwicząc z nim coś by z niego wyrosło.
-Obawiam się, że mój trening wiele nie zdziała, dziś wydarzyło się coś dziwnego. Beczka, którą miał przenieść do reszty towarów poruszyła się nieruszana przez nikogo!
-Niemożliwe. Sugerujesz, że ma zdolności magiczne? W mojej rodzinie nigdy nikogo takiego nie było! To nonsens...
7 lat później
Mimo, że był synem najuczciwszego człowieka na Lewanie, Claw zawsze trzymał się z tymi najgorszymi typami.
Pewnego dnia wpadli na pomysł, by okraść miejscowego jubilera. Claw, mimo swej żałosnej postury był ich przywódcą ze względu na swoje pochodzenie. Gdy już dobierali się do klejnotów jubilerskich, nakrył ich kapitan straży. Syn kupca nie chcąc, by ich złapano wykrzyczał formułę znalezioną w pewnej starej książce:
-BENTO ROW "GHUL
Nagle znikąd pojawił się ghul - istota czysto zła - który błyskawicznie rzucił się na strażnika nieszczęśliwie zabijając go jednym machnięciem łapy.
Oszołomiony Claw, wiedząc że to przez niego ten człowiek zginął, przemknął na prom na kontynent i błąkał się aż do pewnego dnia...
-Witaj Clawie - rzekł elegancko ubrany mężczyzna w czarny płaszcz - znam twoją historię i jesteś dla nas interesującym rekrutem.
-Kim jesteś?
-Nazywam się Lord Abraham i jestem Wielkim Mistrzem Loży Nekromantów. Czy chciałbyś do nas dołączyć?
-Tak, mistrzu od zawsze myślałem o śmierci.
-A więc od teraz nazywasz się Deathly Claw.

skuaro
15-06-11, 23:48
Piekielnie silny wiatr szlifował góry. Biały puch odbijał promienie słońca. Nagle
obudziłem się przestraszony i lekko zamroczony, wziąłem głęboki wdech. Nie wiedziałem
co się dzieje, czy umarłem, gdzie jestem. Nie mogłem się podnieść, ciało zupełnie odmawiało
mi posłuszeństwa. Cały byłem zakrwawiony. Przykryty śniegiem próbowałem się podnieść, uwolnić.
Naglę zmarszczyłem brwi. Co to jest? - pomyślałem. Coś niebieskiego, kształtem przypominające
jakiś kryształ, otoczony dziwną aurą. Po chwili przypomniałem sobie. To był scryfix. Pamiętam
jak mój dziadek opowiadał mi o tym bajki. Mówił, że to dusza wojownika zamknięta w krysztale.
Mówią że każdy ją ma, lecz zazwyczaj odchodzi razem z ciałem po śmierci i nigdy nikt nie ma
okazji jej ujrzeć. Próbowałem się podnieść. Udało mi się, lecz byłem cały obolały. Odruchowo
chciałem chwycić za moją broń, jednak zanim to zrobiłem zauważyłem, że moje miecze leżą
nieopodal mnie wbite w śnieg. Podszedłem żeby je zabrać. Jak tylko ruszyłem z miejsca kryształ
leciał za mną, było to dość dziwne zjawisko. Sięgnąłem po broń i nagle poczułem ze rękojeść
moich oręży robi się gorąca. Prawie je upuściłem ale zauważyłem wyłaniający się na nich napis.
Próbowałem go odczytać, ale niestety nie znałem tego języka. Zacząłem się zastanawiać gdzie ja
w ogóle jestem? żyję? a może umarłem? Wygraliśmy bitwę? Postanowiłem iść dalej. Cały czas w głowie
miałem te pytania, na które musiałem uzyskać odpowiedź. Jeszcze długa droga mnie czeka.

dvd85
23-06-11, 10:28
Negative

dMarley

141131
23-06-11, 12:11
Urodził się w ubogiej rodzinie , porzucony przez rodziców w wieku 5 lat.
Przygarnięty przez zespół wędrownych muzyków SOJA trafił do świata Altaronu.
Jego początki były trudne , szukał przyjaciół , znajomych , nie mógł się "dostosować". Pewnego dnia opiekun Jacob wybrał się z nim do pobliskiej gildii. W tej chwili zrozumiał że jest inny od reszty. Interesowały go tylko moce , różdżki i ofensywne czary. Zrozumiał że swój czas musi poświęcić wojnie aby zapomnieć o zgubionej rodzinie. I tak zaczęła się przygoda młodego czarodzieja o pseudonimie "Soja"

ksitka123
23-06-11, 21:15
Miasto Abi-libur jest głównym centrum targowisk Nekomantów, którzy ciągle potrzebują nowych przedmiotów nekromanckich i ciał nieboszczyków. Każdy, kto choć raz odwiedzi owe targowisko może znaleźć wiele zadowalających przedmiotów i odwrotnie - do sprzedaży często trafiają martwe ciała osób z czyichś rodzin bądź przyjaciół.


Adad-shuma
Strażnicy wież miasta Adad-shuma mają własne sposoby atakowania jego najeźdźców. Potężne ostrzały z zarazą nie mogą w żaden sposób zabić sojuszniczych jednostek nieumarłych, jednak stanowią duże zagrożenie dla żywych wrogów.
>>Wieże strzelnicze zadają dodatkowe obrażenia oddziałom atakujacym miasto (25% więcej obrażeń).

Adad-usur
Czarodzieje przeobrażeni w Nekromantów często interesują się wszelkim budowaniem maszyn i broni, dzięki którym w pełni będą mogli oddać cześć pajęczemu aspektowi Ashy. Legendy głoszą, że Asha walcząc z potężnymi legionami złych najeźców zwyciężyła tę walkę tworząc balisty. Od tamtej pory w mieście Adad-usur produkuje się takie balisty.

miszcz
26-06-11, 14:38
Z pamietnika Gabriella.
Dzień zaczął się jak każdy inny. Mój ojciec wyszedł na polowanie już cztery dni temu, nadal nie mamy żadnej wieści na jego temat. Matka obawia się najgorszego. Moje potajemne treningi magi przynoszą już pierwsze efekty.
Martwię się o losy mojej rodziny. Jeśli tacie się coś stało ja będę musiał
robić na czynsz. Jeśli los taty nie wyjaśni się do końca dnia to będę musiał się zaciągnąć.








******PO 5 GODZINACH******
Czas wyruszać, postanowiłem zostać magiem, nie nadaje się raczej do walki fizycznej. Nazywają mnie tu "Miszcz Necro" drwią ze mnie bo jestem jednym z nie wielu magów tutaj, jednak wierze że udowodnię im że osiągnę większą sławę od nich.





******PO 32 DNIACH******
Nabyłem już pewne doświadczenie, nie pisałem ponieważ byłem bardzo zajęty wykonywaniem misji w mieście i walczeniem z potworami. Idę dziś do karczmy, muszę pozwolić mojemu umysłowi zająć się czymś innym.





******NASTĘPNEGO DNIA******
Wczoraj w Tawernie usłyszałem o grupie przyjaciół nazywanej Sin'Selema. Postanowiłem się spotkać z ich przywódcą. Od dawna poszukuje doświadczonych osób do wspólnych wypraw. Nie wiem czy będą chcieli mnie przyjąć. Jak wrócę to napiszę

Hooy
27-06-11, 22:00
Kolejną noc nie mogę zasnąć z nadmiaru wiedzy i ekscytacji.
Czarodziej elementalista! A jeszcze tydzień temu byłem zaledwie rdzennym wyspiarzem. Sporą część życia spędziłem na Lewanie, nie znając innego życia, nie zdając sobie nawet sprawy z tego, że takowe istnieje. Zdobywałem powoli doświadczenie w walce i żyłem spokojnie wśród rodziny i przyjaciół. Jednak ciągle czegoś mi brakowało, za czymś tęskniłem, na coś czekałem. Noc w noc śniłem o niesamowitych przygodach, które - jak wtedy sądziłem - nigdy nie miały mnie spotkać. I budziłem się z uczuciem podobnym do żalu, że to był tylko sen, że nie czeka mnie tego dnia nic poza żmudną pracą w kopalni i walką z wszelakim robactwem czy też czerwiami.
Aż nadszedł dzień, którego nigdy nie zapomnę. Praca była wtedy wyjątkowo ciężka, a pogoda ledwie do wytrzymania - od rana lało się z nieba. Przez całą zmianę nie mogłem odgonić myśli, że nie jestem w miejscu, w którym chciałbym być. Robota ciągnęła się niemiłosiernie - myślałem, że nigdy nie usłyszę głosu wołającego "Dobra, koniec na dziś!", głosu na który zawcze czekam z utęsknieniem. Przez deszcz i niskie ciśnienie zupełnie nie mogłem się skupić na tym, co robię. Nie tylko ja - tuż przed zakończeniem pracy ciszę w kopalni przerwał rozdzierający krzyk. Pobiegłem w stronę rozpaczliwego wołania najszybciej jak się dało, jednak dotarłem tam za późno. Jeden z nowych górników już nie żył. Przez nieuwagę spadł do gniazda czerwi, którymi jeszcze nie zdążyliśmy się zająć. W starciu z całym stadem nie miał szans. Gdy stałem przy jego ciele, coś we mnie pękło. Poczułem, że nie mogę tam dłużej wytrzymać i wybiegłem z kopalni prosto w wielką ulewę. Przelewały się we mnie same negatywne uczucia. Poszedłem nad rzekę, aby się wyciszyć i pomyśleć nad tym, co mogę zrobić ze swoim życiem. I tam zobaczyłem JĄ. Dziewczynę, która miała w sobie niesamowitą energię i radość życia - coś, czego najbardziej mi brakowało. Podeszła do mnie i, jak gdyby czytała mi w myślach, zapytała czy chcę zmienić swoje życie.
- Jeśli tak, zrób to właśnie teraz - powiedziała - inaczej nie zdecydujesz się na to nigdy.
Dała mi pół godziny na spakowanie niezbędnych rzeczy. Nie miałem ich wiele, więc zjawiłem się w umówionym miejscu przed upływem 15 minut. Dziewczyna nie mówiła wiele, powiedziała tylko, że od początku zobaczyła we mnie potencjał i nie mogła pozwolić, bym zmarnował go w kopalni. Zaprowadziła mnie do miasta Neolith, do gildii magów, gdzie po jej rekomendacji przyjęto mnie z otwartymi ramionami, po czym zniknęła.
Codziennie całymi dniami zgłębiam tajniki magii, poznaję nowe czary i uczę się walczyć z różnymi stworami zagrażającymi miastu. Wczoraj stanąłem u progu elementalistów, aby chłonąć od nich wiedzę dotyczącą żywiołów.
A jutro stanę przed liderem klanu Sin'Silema, aby móc przekazać swoją dotychczasową wiedzę dalej. Aby być jak dziewczyna, która podała mi pomocną dłoń, kiedy najbardziej tego potrzebowałem.

Smigulo
28-06-11, 12:12
Nie daleko opodal Neolitu zył Sobie mag o imieniu Smigulo. Nie mial on domu ani przyjaciół, zyl z polowan na róznego typu potwory i zbieraniu potrzebnych rzeczy do tworzenia jego mikstur i ulepszaniu czarow. Pewnego dnia, gdy Smigulo juz spal nagle obudzily go glosne odglosy ktore wydobywaly sie z drogi prowadzacej do Neolitu.Szybko wstal i poszedl zobaczyc co sie dzieje, a byly to oddziały Abitanskich żołnierzy zmierzajacych na podbój Neolitu. Dlugo nie zastanawiajac sie pobiegł po Swoje mikstury i dokonczyl silny ładunek mowiac " Aleta Mas Gran". Gdy klan Sin'Silema walczyl juz z Abitanska armia pod murami miasta Smigulo wszedl na wysoką opuszczona wieze i rzucił w sam srodek Abitanskiej armii stworzony ładunek. Pół armii zostalo zabite, a reszte zabilo Sin'Silema. Po wygranej wojnie Smigulo zostal mianowany na elitarnego Czarodzieja a jego silny ładunek zostal nazwany Runa Zagłady, ktore tworzył na nastepna wojne. Smigulo juz nie chcial zyc jak wczesniej chcial pomagac ludzia, dlatego poszedl do Leadera klnau Sin'Silema prosząc o przyjecie...

Alaska
28-06-11, 22:59
Od zawsze wiedziałam, że życie wojownika, do którego usilnie mnie przygotowywano, nie jest dla mnie. Owszem, byłam świetna w walce z potworami i ludźmi, ale nie wywoływało to we mnie żadnych specjalnych emocji. Wychowywałam się na Lewanie, małej wyspie bez żadnych perspektyw na przyszłość. Ojciec, weteran wojenny, zawsze chciał zrobić ze mnie swoją następczynię i od wczesnego dzieciństwa zmuszał mnie do treningów. Na początku nawet mi się to podobało, to normalne, byłam małą dziewczynką zafascynowaną dokonaniami swojego taty i podekscytowaną faktem, że oto robi coś 'dorosłego'. Jednak im starsza się stawałam, tym bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie chcę wiązać swojego życia z walką. Nie taką walką. Fascynowała mnie magia. Dniami trenowałam dalej, a nocami, pod różnymi pretekstami wymykałam się na chwilę z domu do karczmy lub nad rzekę, by w spokoju pomyśleć nad swoją przyszłością i czytać księgi pełne tajemniczych zaklęć. W barze, przy alkoholu, ludzie stawali się bardzo rozmowni i snuli długie i niesamowite opowieści o życiu w mieście Neolith. W ich wspomnieniach było to miejsce, w którym każdy mógł odnaleźć siebie i przeżyć niesamowitą przygodę, które przyjmowało każdego chętnego do nauki z otwartymi ramionami, oaza dla zagubionych. Wiedziałam, że swoje nowe życie zacznę właśnie tam, jednak wciąż nie miałam ostatecznego planu, ani tyle siły, by odejść. Odejść na zawsze, uciec, bo po opuszczeniu domu nie mogłabym pojawić się tam ponownie. Nie po zniszczeniu wszystkiego, z czym ojciec wiązał swoje nadzieje, nie po znieważeniu go, bo niewątpliwie za zniewagę uzna mój sprzeciw. Powoli odkładałam pieniądze i chyba czekałam na jakiś znak, który pozwoli mi się wreszcie zdecydować.
Ale żaden znak nie nadchodził.
Treningi z ojcem coraz bardziej mnie męczyły i wycieńczały. Lubiłam to, ale magia zawładnęła moją duszą na tyle, że nie chciałam zajmować się już niczym innym. Zdecydowałam się ostatecznie 3 miesiące temu. Tej samej nocy poszłam do karczmy i po raz pierwszy zamiast biernie słuchać, zaczęłam zadawać pytania. Udało mi się dowiedzieć, że raz na pół roku na Lewanie pojawia się mężczyzna, który za opłatą przewozi wybraną grupę ludzi do Neolith. Ucieszyłam się, bo myślałam, że od tej pory wszystko pójdzie już bezproblemowo.
Poszło trudniej, niż się spodziewałam. Musiałam zdobyć zaufanie wielu osób, by go znaleźć, udowodnić swoje dotąd zdobyte umiejętności i zebrać sporą ilość pieniędzy. Wreszcie wyruszyliśmy, dokładnie 14 dni temu, o północy. Zostawiłam na swoim łożku list, zabrałam wszystko, co posiadałam i wkroczyłam na drogę, z której nie mogłam już zboczyć.
Neolith mnie nie zawiodło. Okazało się być niesamowicie pięknym miastem, pełnym miejsc, w których można było doskonalić swoje umiejętności. Oczywiście, wszystkie te miejsca musiałam odkryć sama. Jako pierwszy odkryłam Zakon Dugiona, w którym bracia byli życzliwi, ale odmówili przyjęcia i nauczania mnie. Kazali wrócić, gdy nabiorę doświadczenia w tym, do czego zostałam powołana. Parę dni zajęło mi odnalezienie gildii magów, następnych kilka spędziłam na doskonaleniu swoich umiejętności i przekonywaniu wszystkich wysoko postawionych, że zasługuję na promocję. Wreszcie zostałam mianowana Czarodziejem i wysłana z misją znalezienia sobie subprofesji. Od razu skierowałam swoje kroki nad rzekę, gdzie bracia poznali mnie i przyjęli do Zakonu, po poddaniu mnie paru próbom.
Alaska, czarodziej duchowny. Wreszcie jestem na swoim miejscu. Chociaż brakuje mi jeszcze jednej rzeczy. Dlatego przychodzę dziś do lidera klanu Sin'Selema, by móc nauczyć się jeszcze więcej, a także podzielić się tym, czego musiałam dowiadywać się sama. Bo wiem, jak trudne jest zdobywanie wiedzy na własną rękę, a także samotność, której można doświadczyć nawet wśród mnóstwa ludzi, stawiając pierwsze kroki w Neolith.

Anzark
29-06-11, 04:09
Młody i głupi, lecz dzielny i szlachetny ...

Jego historia ma swoje początki w małym miasteczku nieopodal Miasta Neolith. Był On Młodzieńcem o wysokiej posturze i silnych rękach. W jego oczach pali się ogień żywotności i męstwa. Zaś jego Ojciec jest zwykłym kowalem,
lecz bardzo mądrym i rozważnym. Od narodzin swojego młodego Bohatera mawiał, że stanie się on Łucznikiem i dlatego starał się pilnować jego codziennych treningów.
Mijały lata, miesiące, dni, godziny, minuty, sekundy ... Aż w końcu nasz Młodzieniec dorósł. Na swoje 18-ste urodziny, dostał od Ojca wytrawną kuszę i obiecał mu zabrać go na porządne polowanie, ale nie takie w cale zwykłe. Bowiem pójdą na wyprawę życia i śmierci. Każdy szczegół przeważy na szali zwycięstwa. Pójdą do obozu Orków !
Tak, może to dla Was czytelników być śmieszne, lecz wiedźcie, że te kreatury w grupach potrafią być naprawdę niebezpieczne.

Tak więc Ojciec i jego Syn, wyruszyli.
Szli i szli, omijając góry łotrzyskie, docierając do Knei Łowieckiej, następnie przedzierając się przez Hordę złośliwych Goblinów, obrzucających ich kamieni, dotarli w końcu na brzegi obozu Orków.

Wiedząc, że to będzie trudna bitwa, jeszcze raz sprawdzili swój sprzęt i ostrożnie podchodzili do obozu, aby w końcu uderzyć.
I ... stało się ! Wbiegli ... Orków horda, widząc dwoje ludzi szarżujących na nich, ostrzeliwujących ich z daleka, śmiali się w niebo głosy. Krzyczeli ! "Szaleni, szaleni ! Ich 2, a nas 100, my niezwyciężeni". Nie czekając, ogromne kreatury ruszyły w szaleńczy bieg za swoimi oprawcami.

Po paru chwilach, ten śmiech jaki wydobywał się z paszczy potwórów, zaczął cichnąć i przerodził się w ryk furii i strachu. Tak, masa szarżujących Orków dała złapać się w pułapki, które dość szybko zakończyły ich marny żywot. Inne zaś, leżą, bądź wiszą, przebite przez bełty.

Następna chwila zdałą się przedłużać, bo w tem za stosem trupów wyłonił się Wielki i poteżny Ork Mściciel, zwany także jako (Berserker). Z niesamowitą szybkością popędził ku dwóm całkowicie zaskoczonym śmiałkom, ale nie byli przerażeni. Z gracją unikali ciężkich ciosów zadanych halabardą przez Mściciela. Świst, unik, zamach, skok i znów unik. To był jak taniec, a Oni byli głównymi Tancerzami. Wtem dziki Ork zaryczał głośno i był to
naprawdę przerażający ryk ... Ale nagle ucichł ... Zauważyć można było krew tryskającą z krtani potwora i dziurę w klatce. Tak, Mśiciciel obalony.
Ojciec i Syn, krzyczeli razem do Siebie, byli niezwykle szczęśliwi. Ich pierwsza poważna wyprawa, a tak udana ... Ale jak to mawiają "Wszystko co dobre, szybko się kończy".

Nagle ... Nadleciał niewiadomo skąd, z zawrotną szybkością sztylet, trafiając prosto w czoło, jeszcze uśmiechającego się i tulącego swego syna, Ojca.

Anzark nie będąc jeszcze świadomy tego co się stało, poczuł, że jego Ojciec sztywnieje i robi się co raz cięższy. Niepewnym ruchem puszcza Ojca ... upada, jest już martwy.

Wtem słyszy za sobą trwożny ryk. Tak to była bestia. BEstia nad bestiami, Ork zabójca. Te bydle rzadko widuje się w takich małych obozach, ale on tu był. Śmiał się i ryczał zarazem.

Nie zwrócił nawet uwagi na ten ryk ... Patrzył się oczami pełnymi łez, na trupa Ojca swego. Wszystko w to co wierzył, co Kochał ... Nagle zniknęło ... Nie było nic, jego Ojciec Tyram, bo tak się zwał, zginął.

Ork dumnie i rycząc wciąż zbliżał się do Anzarka, trzymając w dłoniach kolejne sztylety, by do kończyć dzieła i móc pójść ucztować.

Nasz Bohater, patrzył się dalej w zwłoki .. Trzęsąc się dalej ze smutku, ale już nie płakał.

W końcu doszedł do niego i stanał przed nim, mówiąc "To koniec. Dziwisz się pewnie, że mówie po ludzkiemu. Nie miej nas za głupców. Zresztą to jest już nie ważne, zginiesz tu i teraz, jak ten bezużyteczny śmieć". Poteżny zamach i rzut, sztylet leci prosto w młodego, tym bardziej, że odległość jest bardzo mała.

Lecz Anzark, nie marnując już chwili dłużej, szybkim ruchem ręki odpycha się od ziemi, unikając w ten sposób sztyletu. W jego oczach nie płoneła już żadna siła, ani pewność siebie. Została mu tylko zemsta i gniew. Następnie szybkim krokiem okrążył Orka, włożył bełt do kuszy i wycelował.

Jednakże, Zabójca odbił bełt, co jest sztuką niesamowitą i tylko nieliczni to potrafią. Tym bardziej zaskakujące to było, że Ork tego dokonał.

I tak ciągnęła się chwila za chwilą, oboje strzeliali, rzucali w siebie, każdy ryczał na drugiego. Biegali, skakali, unikali ... Tak, taniec sam w sobie. Oni są tancerzami, a wszyskto w okół to ich scena. Pojedynek na śmierć i życie, jeden błąd i koniec.

Ale cóż to. Ork popełnił błąd, potknął się nie udolnie o kamyk ! Anzark szybko zauważając swą szanse, podbiegł pewnym i silnym krokiem do Orka, trzasnął go kuszą w łeb, co powaliło monstrum, na celował i strzelił ! Głowy nie było, był tylko bełt i reszta ciała ...


~~ Tak o to skończyła się jego pierwsza, lecz tragiczna wyprawa. Zaniósł ciało Ojca swego do domu i pochował go na cmentarzu nieopodal, modląc się by dotarł bezpieczne pod skrzydła Dugiona. Wtem przysiągł sobie, że stanie się najlepszym Łucznikiem w Altaronie, by nigdy nie dopuścić do śmierci kogoś mu w przyszłości bliskiego. I tak to się zaczęło ~~


@down

Nah, teraz to zabijasz rpg. Zmarły Ojciec, zue (jak to piszesz) potwory, itp. To wszystko może i powinno być częścią histori/opowiadania. Moim zdaniem przesadzasz, albo nigdy nie miałeś doczynienia z prawdziwymi opowieściami (chodźby dla Dzieci). Oczywiście, to co ludzie piszą nie jest jakieś specjalnie, sam przyznam, że to co napisałem jest badziewne, ale to dlatego, że większy talent mam do polityki, aniżeli pisania opowiadań ( wolę czytać ;] )

I w ogólę co to znaczy, nie pisać histori, że byłem/-am mały/-a. Daj spokój ... To wszystko jest materiałem na opowiadanie ... Na tym to właśnie polega ~~


Btw - Poczytaj stare opowiadania, np o jakiś mężnych Rycerzach (dla 5-latków) i jak już to autorom tych książek zarzuć, że bzdury piszą ~~

A do reszty co napisałeś to się zgadzam.

Później, jak tak bardzo wymagacie dobrego opowiadania, mogę coś napisać i wymienić za to obecne ... Niech to posiedzi sobie i ma swoje 5-min ~~

Kosiek
29-06-11, 08:16
Tak kilka słów dygresji ode mnie. Ostatnio zdarzyło tu się sporo słabych opowiastek, więc wprowadzamy nowe wymogi:
Wypowiedź powinna być na minimum 300 słów, koniecznie mają się pojawić zdania złożone (to odciągnie dzieciaki które prawdopodobnie nie wiedzą co to jest).
Przy sprawdzaniu bierzemy także pod uwagę dotychczasową wiedzę o świecie przedstawionym Altaronu, a ze względu na to, że nas, Sin'Selem jest już dużo, będziemy od tej pory dużo bardziej rygorystyczni przy weryfikowaniu podań. Znajomość Historii wojny to obowiązkowy kanon, o którym aż wstyd mi mówić...

Edytka: A, muszę jeszcze napisać słowo o czymś takim:
A jutro stanę przed liderem klanu Sin'Silema, aby móc przekazać swoją dotychczasową wiedzę dalej. Aby być jak dziewczyna, która podała mi pomocną dłoń, kiedy najbardziej tego potrzebowałem.
Takich zapychaczy nie będziemy liczyć do ilości słów.

I nie piszcie już historii, że byłem/-am mały/-a, umarł mi Ojciec i przybyłem/-am do Altaronu walczyć ze zuymi potffforami.

Acolt
30-06-11, 07:57
Niektóre opowiadania mówią o dzielnym podróżniku, pogromcy zła i te pe i te de.
Po czym wchodzie na stronke postaci a tu 20 mag... Proponuje również, aby opowiadanie było napisane pod postać, a nie żeby nas zadowolić.

Xardek
02-07-11, 11:33
Za górami za Lasami żył sobie w ubogiej chatce chłopak o imieniu Wilson, który znany był jako "Kanciarz". Chłopak był zręczny i przebiegły oraz słynął ze swoich złodziejskich wybryków.
Pewnego dnia Wilson został przyłapany przez starszego pana o imieniu Gisto, który powiedział że przygarnie go do siebie. Chłopak był początkowo oporny ale wreszcie zgodził się. Gisto wychowywał go i uczył sztuki walki mieczem oraz obrony. Po roku czasu zaproponował że zaprowadzi go do Gildi Wojowników w mieście Neolith odległym o 200 mil, gdzie nauczył się pod okiem mistrzów władania bronią i tarczą. Po roku nauki został Wojownikiem.Wtedy zlecono mu misję "Walki z najeźdźcami", którą przyjął. Po pewnym czasie postanowił zaciągnąć się do Klanu "Sin'Selema”.

Teraz czeka na wielką chwilę rozmowy z mistrzem Klanu.........

xentaurion
02-07-11, 20:31
"Xentria" - MAGiczna historia

Xentria wracał właśnie przez las do swojej wieży. Był magiem, dość nie lubianym przez wpływowych ludzi i czarodziei. Był też jednym z najmłodszych magów w historii świata, miał on zaledwie 19 lat. Był blondynem o oczach koloru surowej stali, dość szczupłym nawet jak na maga rasy ludzkiej. Gdy miał 12 lat wygnali go z jego wioski a jego rodziców zamordowano za to, że uczyli swojego dziecka magicznych sztuczek. Przeżył 4 lata w dzikim lesie, zdobywając wiedzę magiczną poprzez swoje doświadczenia. W wieku 16 lat odnalazł Błękitną Wierz Magów. Pół roku uczył się tam od magów zaklęć lecz zbyt szybko się nauczył wszystkiego co potrafili mu przekazać, więc odszedł. Był typem samotnika dlatego budował sobie wieże w środku starożytnego lasu tuż przy wielkich moczarach.

Pewnego dnia gdy szedł drogą , zauważył jakąś walkę. Zobaczył sporą grupkę orków atakującą karawanę której ochrona miała na sobie zbroje leśnego królestwa Evroth. Xentria zaczaił się w krzakach i przyglądał się napadowi. Orkowie byli o wiele liczniejsi niż elfowie. Wiedział że elfowie nie mają szans, lecz nie kwapił się im pomóc. Nagle coś chwyciło go za ramiona i rzuciło w tył z ogromną siłą. Upadł na kamień trochę i się poobijał. Przetoczył się w ostatniej chwili na plecach by uniknąć wielkiego toporu orka. Ork był obrzydliwy, jedyne co można było odróżnić od jego zielnej gęby, były złowieszcze oczyska kipiące czerwienią krwi i ostre zęby. Xentria szybko nakreślił znaki w powietrzu i ork zaczął płonąć. W 5 sekund spłonął cały, pozostały tylko kości. Szybko zaczął się oglądać za następnymi przeciwnikami ale nikogo nie zobaczył. Wrócił do krzaków by zobaczyć walkę w lesie. Z 15 strażników elifch, została tylko dwójka, która i tak była już okrążona przez orków. Strzała wystrzelona z jakiegoś ukrycia przebiła nagle jednego z atakujących. Potem okropne stwory zawyły po raz drugi, ponieważ strzała która wyleciała z pobliskich krzaków przeszyła wielkiego i strasznego przywódcę orków, który miał na szyji platynowy naszyjnik. Elfi przywódca został trafiony przez jednego z orków, gdy ten rzucił swoim ogromnym topotem. Xentria widząc całe najście przypomniał sobie swoje dzieciństwo. W myślach miał pewien moment, gdzie to właśnie owy Elficki przywódca uratował go podczas najazdu orków na jego rodzimą osadę. Nie myśląc długo wybiegł z krzaków i skierował się wprost zgrupowania orków i jednym potężnym zaklęciem zgładził wszystkich oprawców. Przywódca Elfów nie mógł wyjść z podziwu dzielnej postawie Xentri i zaprosił go do swojego obozu gdzie podarował mu Elficki amulet. Po obfitym posiłku oraz gawędzie w miejskiej karczmie Xentria udał się w dalszą podróż, mającą na celu doskonalenie swoich umiejętności oraz chęć przystąpienia do potężnego klanu o nazwie Sin'Selema.

Trochę się rozpisałem ... Przepraszam :D

miko123
10-07-11, 12:36
Witam. Powiedział barman z karczmy "Pod żelazną pięścią"
W czym mogę pomóc?
Dla mnie piwo. Powiedział nieznany po czym uśmiechnął się.
Przepraszam że zapytam sir ale czy interesuje się Pan Gildią Wojowników?
Tak. Odpowiedział szybko nieznany.
Jak Pana nazywają?
Nie mam imienia. Powiedział ponuro nieznany.
Jak to? Zapytał karczmarz.
Jestem sierotą , urodziłem się w lesie. Wychowały mnie lisy, które karmiły mnie mięsem i robakami , po kilku latach zacząłem tworzyć miecze z drewna i kamienia a nawet z miedzi. Zacząłem polować. Początkowo na węże następnie na niedźwiedzie , a gdy zdobyłem więcej doświadczenia przeniosłem się tu, do Neolithu. Skończył opowieść bez imienny.
-To bardzo interesujące, Czy mogę Panu mówić na Ty?
Oczywiście.
Barman uśmiechnął się i uścisnął mu rękę.
A jaka jest Twoja historia?
...


Urodziłem się w bogatej rodzinie, mój ojciec był elitarnym zwiadowcą a matka czarodziejką. Gdy już dorosłem moi rodzice poszli na wojnę a ja zacząłem pracować tu-w karczmie pod żelazną pięścią.
A czym się interesujesz?
Także jestem wojownikiem.
A atakujesz bronią jednoręczną czy dwuręczną?
Dwuręczną.
Jak masz na imię?
Waldemar, ale mów mi Waldek.
Dobrze "Waldek" ja wracam do lasu... życzę wielu klientów!
A może zechcesz spać u mnie??
Yyy.. No nie wiem.. czy mam Ci zapłacić?
Nie! Mam akurat jedno wolne łóżko…
Dobrze, o której zamykasz karczmę?
O 1:00.
Jeszcze 30 minut… Tylko wezmę swój ekwipunek i przyjdę tu!
Bez imienny wyszedł.
Szedł drogą do lasu aż doszedł do swojej kryjówki. Wziął ze sobą 50 miedziaków znalezionych w lesie, 1 miedziany miecz i drewnianą tarcze
Szedł do tawerny a kiedy przekroczył bramę zauważył konającego Tarnasza.
Podszedł do niego, sprawdził czy oddycha.
Waldek! Tarnasz został zabity! Niebezpieczeństwo!
Zauważył małą dziurę w jego przełyku.
Waldek! To Chyba Abitańczycy! Szybko!
Waldemar w końcu przyszedł.
Co… się dziej.. dzieje? Powiedział Waldemar zdyszany.
Tarnasz nie żyje.
To Abitańczycy…
Dlaczego zaatakowali tą karczmę i dlaczego nie zauważył ich Baryk?
Gdy weszli na bramę zauważyli Baryka z mieczem w brzuchu.
Coś jest tu nie tak… Szepnął Waldemar.
A jeśli nadal tu są?
Miejmy nadzieje że nie..












Nagle coś się stało a Bez imienny otworzył oczy.
Okazało się że To był sen…
Bezimienny rozmyślał o tym co usłyszał wczoraj w karczmie o klanie Sin’selma.
Ale czy to dobra droga życia? Czy nie lepiej żyć tu, w lesie? Czy nie będę popychadłem z lasu?
Bezimienny wstał ze sterty liści, które były jego łóżkiem, wziął 10 miedziaków i poszedł do karczmy.
Podszedł do barmana i powiedział: Dzień dobry, dla mnie piwo, słyszał Pan coś o klanie Sin’selma?
6 miedziaków.
Bezimienny podał 6 miedziaków i powtórzył: Słyszał Pan coś o klanie Sin’Selma?
Nie.
A czy miał Pan dziś jakiś sen??
To chyba zbyt osobiste pytanie?!
No tak.. alee… Ponieważ mi się śnił sen w tej karczmie… zabili Baryka.. Tarnasza… Głupio mu było powiedzieć że Waldemar pożyczył mu łóżko.
W końcu zmienił temat i powiedział : A może jakiś pana klient o tym mówił?
Nie! Nie chce mieć z tym nic wspólnego!
Barman wybiegł zza lady.
Bezimienny kiedy wiedział już że nie ma szans na piwo a tym bardziej na informacje o klanie Sin’Selma.
Spojrzał za ladę i zauważył tak mały liścik że wyglądał jak kawałek papieru. Otworzył go i zaczął czytać
Czy interesuje Cię klan Sin’Selma? Zgłoś Się do nas!
Końcówka listu została podpalona (w miejscu gdzie powinien być podpis) a obok był bohomaz który służył jako podpis.
Usłyszał bieg Waldemara który cały czerwony przecedził przez zęby: Wyjdź!
Bezimienny wstał, zabrał zza lady 50 miedziaków i odszedł bez słowa. Idąc do lasu stoczył walkę z watahą wilków.
Gdy rano wstał z pobolewającą ręką i znów poszedł do karczmy.
Zapytał Baryka czy mają jakiegoś medyka lecz on pokiwał głową. A jakieś opatrunki?
Baryk znów pokiwał głową lecz tym razem spojrzał na niego spod łba.
Bezimienny wrócił do swojego domu. Starał się zrobić sobie opatrunek lecz poszło to na marne ponieważ nie w tym się specjalizował. Musiał to zrobić, pokazać się w mieście. Gdy szedł ludzie gapili się na niego a gdy doszedł do Sta
Dodał wszystkie pieniądze na swoje konto. Poszedł do depozytu popytać o klan Sin’selma.
Spotkał lidera klanu i powiedział do niego: Dzień dobry, chciałbym dojść do waszego klanu ale nie wiem jak to zrobić czy możesz mi pomóc?
Rekrutacja jest tylko od 45 poziomu doświadczenia.
No chyba że napiszesz historie która zwali mnie z nóg.
Bezimienny myślał… Ale ja mam dopiero 22 poziom doświadczenia.. czy na pewno opłaca mi się pisać historie? Oj tam! Biorę się do pracy!
To samo powiedział liderowi: A więc.. Biorę się do pracy!
Bierz. Odpowiedział lider i uśmiechnął się.
Bezimienny Pożegnał się wypłacił z banku 50 miedziaków kupił atrament zabrał kurczakowi pióro i odszedł do lasu.
Dorwał kawałek kory i zaczął pisać i pisać i pisać… Best Guest

tomakeo
11-07-11, 19:47
-Witaj wędrowcze- zaczął z uśmiechem jeden z pracujących w karcznie barmanów - czy chcesz usłyszeć opowieść o jednym z największych i najsilniejszych rycerzy świata Altaron ?
Odpowiedź była stanowcza
-Tak! Ale najpierw proszę nalej mi trochę koniaku.
Barman spełnił żądanie i przystąpił do godzinnej opowieści o wojowniku o imieniu Tomakeo.
-Więc słuchaj drogi przybyszu. Tomakeo urodził się w małej osadzie na wyspie Lincor, gdzie urzędowała jego rodzina. Bohater od małego był skory do walki i już mając 2 lata własnoręcznie zaczął masowo zabijać szczury, które byłu udręką dla miejscowej ludności. Pochodził z dość ubogiej rodziny przez co sam musiał uzbierać sobie na ekwipunek. Zabijając szczury, zbierał z nich robaki oraz ser, które następnie mógł sprzedać za kilka miedziaków u kupców. Mijały miesiące i lata, a Tomakeo stawał się co raz to mężniejszym chłopcem. Gdy osiągnął wiek 10 lat został przez rodziców wysłany do Neolithu, gdyż otrzymali oni raport o niespokojnej sytuacji z Abitańczykami. Rodzice wiedzieli, że syn zdobywając doświadczenie u potężnych elementalistów i nekromantów, będzie w stanie stawić czoła Abitańskim przeciwnikom.
-I co ? Co było dalej ? - zapytał zniecierpliwiony wędrowiec
-Już, już ! Widzę, że zainteresowała Cię opowieść... więc kontynuując, Tomakeo udał się do zarządcy wyspy, którego poprosił o pozwolenie na opuszczenie wyspy. Następnie udał się na statek, którym popłynął na inną, trochę mniejszą wyspę, z której na smoku pokonał drogę do Neolithu.
Mijały dni, miesiące i lata, wraz z upływającym czasem bohater stawał się co raz bardziej doświadczonym wojownikiem. Wstąpił do gildii Elementalistów, gdzie nauczył się dość przydatnych zaklęć broni, które wykorzystał w mieście nieumarłych zwanym inaczej "Raindar". Osiągnowszy wiek pozwalający mu wybrać swoją drugą gildię, Tomakeo podążył drogą nieumarłych i wstąpił do gildii Nekromantów. Wykonując kilka pobocznych misji przyszła pora na zdobycie tysiąca i pięciuset dusz nieumarłych. Misja była długa i nudna. Tomakeo pokonując truposze wkońcu wykonał zadanie i udał się po nagrodę. Podejmując ostatnie zadanie o nazwie "Jądro Ciemności" bohater poległ na polu bitwy przez co nie ukończył go. Tomakeo jednak nie poddał się i udał się na polowanie na Bagienne Smoki, gdzie bardzo szybko zdobywał doświadczenie. Minęło zaledwie kilka dni, a młodzieniec zdobył już na tyle duże umiejętności aby spróbować stawić czoła Abitańczykom. Udał się więc do ich obozu na północny wschód od miasta i zaczął z pasją zabijać owych wojowników. Trudności stawiały mu jedynie Szamanki, które potężnymi czarami wyrządziły mu spore obrażenia. Ostatnie zapisy mówią, że poległ on na kościeju opodal Raindar'u, a sam w pamiętniku napisał, że to wszystko przez to, że za dużo tego dnia myślał.

Historia ta toczy się dalej i na pewno usłyszysz jeszcze nie raz o dzielnym woju o imieniu Tomakeo. Teraz robi się późno i muszę zamknąć karczmę, więc pozwolisz ...
-Tak, oczywiście już znikam... Dziękuję za poświęcenie mi swojego czasu. Mam nadzieje, że usłyszę dalszy ciąg tej jakże niezwykłej opowieści. Żegnam zatem.
- Żegnam również

Ghall2
12-07-11, 19:46
Nie tu mialo byc sory

olcia3436
13-07-11, 12:25
Był ciepły sierpniowy dzień. Dwójka ośmioletnich dzieci , właśnie bawiła się nad morzem , w taki to sposób że budowali zamek
z piasku. Bardzo wciągnięci w wykonywaną czynność nie zauważyli nadchodzących , burzowych chmur. Po pewnym czasie zaczął się
deszcz i ogromna burza. Dzieci , całe przemoknięte wbiegły do chatki w lesie , którą zwali swoim domem " Miejscem do którego zawsze
mogą wracać". Już na wejściu usłyszeli krzyki i jęki. Chłopiec od razu wbiegł do pokoju a brązowowłosa za nim.
Nagle dla obojga świat przestał istnieć , gula stanęła im w gardle a serce ? Serce pokruszyło się na 1000 kawałeczków.
Kruczowłosy , kiedy zobaczył swojego ojca i macochę nie żywych , sięgnął po szable. Podbiegł do sylwetki która stała nad zwłokami.
Nie zdążył nawet machnąć ręką a już leżał na ziemi. Ciało , niczym cień podeszło trochę do przodu. Następne uderzenie pioruna
zdradziło osobnika. Była to kobieta o granatowych włosach. Brązowooka wiedziała że choć widziała to tylko przez sekundę , tego
widoku nie zapomni do końca życia. Z rozmyśleń wyrwał ją głos jej przyrodniego brata.
- Uciekaj ! - ta jak na rozkaz podniosła się i wbiegła do swojego pokoju. Sięgnęła po swój łuk i parę strzał. Wyskoczyła
oknem i zaczęła biec przed siebie. Zmęczona długim biegiem zatrzymała się przy wielkim drzewie. Zobaczyła sylwetkę biegnącą
w jej stronę. Od razu zorientowała się że to on. Kiedy upadł na ziemię ta uklękła obok niego.
- Nie umieraj proszę !!
- Tanaxa ,Uciekaj ... - wyszeptał , krztusząc się krwią. Jedna samotna łza spłynęła po jej policzku , prosto na ranę chłopca , dostając
się do jego krwi. Wiedziała że nie mogła zostać tam dłużej , musiała uciekać. Wstała , otarła łzy i znów biegła przed siebie.
Wycieńczona upadła , na twarz. Nie miała sił , było jej zimno myślała że to koniec. Nagle w snopek siania obok niej uderzył piorun. Energia
przeszła po jej ciele. Zdawałoby się że nie żyje ...

Obudziła się przykryta białym prześcieradłem. Zrzuciła je z siebie natychmiast. Od razu zorientowała się że wszyscy myśleli że
nie żyje. Oczywiście stwierdziła to po tym że była w ogromnym pomieszczeniu gdzie znajdowało się ponad 1000 nieboszczyków.
Zawinęła się w prześcieradło i wyszła z sali. Na korytarzu odrazu powitały ją krzyki
- CO ?! Ona wyszła z sali umarłych ?! Nekromanci tu byli ?
- Nie ona żyje , nie jest Zombie
- Dziecko drogie ! Co wyście jej zrobili , mówiłam że ona żyje ! - usłyszała ciepły głos jakiejś staruszki . - Chodź , kochanie
dam ci jakieś ubrania. Po drodze do pokoju do którego prowadzona była dziewczyna zobaczyła piękną kusze , od razu zapragnęła ją
mieć. Od kobiety dostała ubrania , do pokoju wszedł mężczyzna ubrany w strój Łucznika , od razu zaczął przesłuchanie.
- Jak masz na imię ?
- Nie pamiętam - powiedziała , i poczuła ból głowy.
- Kim byli twoi rodzice ? - zadał kolejne pytanie
- Nie pamiętam - powtórzyła
- Ile masz lat ?
- Nie wiem !! - tu złapała się za głowę.
- Wygląda że nic nie pamięta , około 9 lat , z badań krwi wynika że jest z rodu łuczników. Może zostać , król da jej imię.
Niedługo później poszli do króla łuczników
- Witam a więc mam dla niej ustalić imię ? Nic nie pamiętasz dziecko ?
- Nic.
- Hmm , może Tania ?
- Niestety królu mamy tu już jedną taką.
- to może tana ... - nie dokończył bo staruszka się wciela
- xa !
- hmmm , Tanaxa ? Czemu nie. Tak jak miała nazywać się moja córka. Skoro przeżyła uderzenie pioruna , niech odwiedzi gildie
elementalistów. Może to się jej przydać.
I tak jak powiedział król Tanaxa odkryła w sobie moc elektryczności. Ćwiczyła razem z innymi łucznikami i elementalistami swoje
umiejętności. Kiedy nabrała wprawy , dostała pierwszą misje było to zaniesienie papierów do gildii wojowników. Kiedy tam doszła
zobaczyła ... swojego brata ! Wszystko jej się wtedy przypomniało. Uciekła do gildii.Po pewnym czasie odkryto że dziewczyna ma
również moce lecznicze. Póki co niestety nie może ich używać jest za młoda. Pewnego dnia kiedy w gildii duchownych , zastanawiano
się jaki wzór dać runom leczniczym , jej przypomniała się tamta łza , dzięki której uratowała brata. I rzeczywiście
wzór został przyjęty. Od tamtej pory dziewczyna czekała już tylko aż będzie mogła zostać duchownym i na kolejne spotkanie przyrodniego brata.


Rozpisałam się , mam nadzieje że się spodoba :)

pepsi80
13-07-11, 21:56
Sen Meritusa.
Dawno temu, na dziewiczej wyspie Archipelagu Licor- Lewanie , urodził się chłopiec imieniem Meritus.
Jego ojcem był miejscowy handlarz , który jak to ojcowie chciał by jego syn tak jak on stał się handlarzem. Jednak chłopiec już od małego wolał walczyć mieczem niż uczyć się ojcowskiego fachu.
Podczas gdy inne dzieci bawiły się, goniły za kurami, Meritus wolał polować na różne zwierzęta.
Jedyne czego nie lubił to bezpodstawnej przemocy wobec innych.
Już odkąd sięgał pamięcią , w nocy śnił mu się zawsze ten sam sen.
Pamiętał urywki z różnych walk, krwawych bitw, przeplatane widokiem baśniowych smoków. Zawsze pamiętał jeden szczegół.
Obce miasto, nagle pojawia się tam nasz bohater , a koło niego stoi zakapturzony , ubrany w czarną szatę Starzec i przerażającym głosem mówi
"Masz ogromny dar, Ty jesteś tym , który zmieni świat".
I wtedy budził się.
Pewnego dnia, Meritus natknął się na Inżyniera Edgara, który poprosił go o pomoc w przyniesieniu narzędzi, które wpadły do siedliska obrzydliwych wielkich robali. Było to dla młodziana wielkie ryzyko. Miał postrzępiony , mały mieczyk którym już od lat ćwiczył walkę mieczem na szczurach.
Lecz nie namyślając się długo wszedł i odzyskał narzędzia.
Ku jego uciesze , za pomoc dostał wspaniały Miecz, dzięki któremu mógł polować na silne zwierzęta oraz żywe szkielety w zawalonej kopalni.
Mijały dni, tygodnie, miesiące. Meritus rósł w siłę. Aż w końcu gdy osiągnął pełnoletniość , Pożegnał się z ojcem, i wypłynął na główny kontynent by walczyć z Abitańskimi najeźdcami.
Kiedy wreszcie dotarł do miasta Neolith, nie wierzył własnym oczom.
Ujrzał bowiem miasto ze swoich snów!. Kiedy obrócił się zobaczył tego samego starca, co we śnie. Powiedział mu te same słowa tym samym głosem.
Meritus długo stał zaszokowany w miejscu.
Kiedy ochłonął udał się do miejscowego Depotu. To co ujrzał troszkę go zmartwiło. Zobaczył młodych rycerzy, którzy ledwo posługiwali się mieczem.
Postanowił że dopóki nie będzie Perfekcyjnie umiał posługiwać się mieczem, nie pójdzie na front.
Po czym pomyślał sobie "Moja przygoda właśnie się zaczęła'' i poszedł robić to co najbardziej lubił-ćwiczyć walkę mieczem.

johnson91
14-07-11, 10:32
-Witam - powiedział barman - kogo niesie do mojej karczmy ?
- Nie ważne jak się nazywam.
- No jak pan chce , co podać.
- Piwo. - powiedział mężczyzna w czarnym kapturze , zasłaniającym twarz.
- Wie Pan co ? Dzisiaj dowiedziałem się bardzo ciekawej historii. - ten tylko się uśmiechnął
niewidocznie.- Jak nie będziesz chciał słuchać to mi przerwij.
Podobno kiedyś żyła normalna rodzina , ojciec , matka i syn. Znałem tego mężczyzne z widzenia
przychodził tu czasem. No , ale wrócmy do sedna. Ludzie ci wybrali się do dalekiej rodziny i
tak jak kto bywa w dziejszych czasach zostali napadnięci przez bandytów. Niestety głowa rodziny
była rycerzem. Odrazu rozpoczął walkę z rabusiami. Skończyło się to dla nich wszstkich tragicznie.
Zostali pochowani w odległych katakumbach. Po pewnym czasie wszyscy o nich zapomnieli. Lecz
ich 10 letni syn podobnierz przeżył. Jak słyszałem chłopiec wyszedł z trumny. Nie wiedząc
gdzie jest , po ciemku zaczął się błąkać. Znalazł pochodnie i wraz znią szukał wyjścia. Niestety
kiedy znalazł drzwi , były one zamknięte. Dzieciak nie poddając się dalej szukał drogi
ucieczki. Po dość długich poszukiwaniach , natknął się na pradawną księgę czarów necromantów.
Wtedy właśnie odzyskał nadzieję na zobczenie kiedykolwiek światła dziennego. Przestudiował
wszystkie czary. Wymawiał słowo po słowie już idealnie , lecz niestety , magia nie działa.
Kiedy wypowiedział osttnie zaklęcie , za nim pojawił się Ghoul. Ten odrazu chwycił za miecz
i dobił nieszczęśnika. Dziesięciolatek wypowiedział jeszcze raz czar przywoływania szkieletów.
Tym razem udało mu się to. Przywołany szkielet pomógł mu ztaranować wejście do grobowca.
Niestety nie cieszył się ani troche z ucieczki. Nie miał przecież dokąd wracać. Zamieszkał
na cmentarzu. Codziennie uczył się zaklęć z wielkiej księgi. Przez 10 lat zgromadził ogromną
wiedzę i potencjał. W między czasie zaprzyjaźnił się też z grabarzem. Pewnego dnia chłopiec
wyruszył do miasta zwanego Raindar. Od tamtej pory słuch o nim zaginął. Jak twierdzi grabarz
dzielny mężczyzna wciąż żyje i z pewnością jest jednym z najlepszych necromantów altaronu.
- Ciekawa historia - powiedział szeptem człowiek w kapturze.
- A może ty coś o nim wiesz ?
- Nie nigdy nie słyszałem o kimś takim. Dziękuje za piwo.
- Tak , tak ja też nigdy nie słyszałem , nie wierze w te bajki.
- heh - mężczyzna wyszedł z baru.
- Co za koleś , wypił tylko jedno piwo , i jeszcze ten smród nieboszczyka. - powiedział oburzony
barman , nie wiedząc jeszcze z kim przed chwilą rozmawiał

Xardek
16-07-11, 13:21
Na pewnej wyspie zwanej Lewana mieszkała pewna rodzina. Uważana była ona za dość dziwną.
Mężczyzna był kowalem , przez co każdemu swojemu klientowi opowiadał o smokach , wamiprach ,
gryfach i innych mitycznych stoworzeniach. Jego żona zajmowała się ich jedynym synem. Chłopcu
odrazu opowiadano o tych dziwacznych istotach , ten przyszekł sobie że kiedyś tam wyruszy. Kiedy
spotkał już szczury , zapragnął mieć swój pierwszy miecz. Po pewnym czasie dostwał coraz lepszy
ekwipunek od rodziców.Pewnego dnia jego ojciec dostał wiadomość od swojego brata z Altaronu.
Według listu wynikało że miasto zostało zaatakowane przez Abitańczyków. Kiedy mężczyzna
opowiedział to ludziom ci go wyśmiali , zapowiadając że nigdy więcej nie odwiedzą jego sklepu.
Faktycznie , jego "firma" zbankrutowała. Rodzina stawała się coraz biedniejsza. Gdyby
nie matka która umiała szyć suknie , już dawno umarli by z głodu. Kiedy chłopiec ukończył
18 lat przyszedł czas na spełnianie obietnic. Zabrał z domu plecak , trochę jedzenia , dostał
miksturę życia od swojej przyjaciółki. Później udał się do znajomego kapitana. Ten swoją
łodzią przetransportował go do Altaronu. Kiedy tylko oddalił się od portu w celu znalezienia
miasta i zarazem domu wuja , napadali go Abitańczycy. Przyparli go do muru. Przez chwile stracił
przytomność , kiedy otworzył oczy zobaczył nad sobą szamankę. Był pewien że to koniec.
Nagle przypomniał sobie o miksturze leczącej , wyciągnął ją i wypił. Kobieta odrazu zaczęła
rzucać jakieś zaklęcia. ten podniósł swoją szable i dżgnął ją. Uciekał przed miecznikami.
Kiedy tylko zobaczył pusty miasta , przyśpieszył. Kusznicy zabili wrogów. Ten niestety kiedy
odnalazł dom wuja , zastał kobietę która powiedziała mu że on już nie żyje. Ten zamieszkał
w jego domu. Nie miał niestety z czego żyć. Wybrał się raz do karczmy. Tam zobaczył tablicę
ogłoszeń na której wisiała wiadomość.
"Uwaga"
Chcesz szybko zarobić ?
Wiesz kto w tym mieście jest najlepszym wojownikiem ?
Postaw na swojego faworyta pieniądze i wygraj 2 razy tyle !

Chłopiec odrazu wziął połowę swoich oszczędności i wyruszył na arenę. Niestety jego obstawiony
zawodnik przegrał walkę. Ten nie zamierzał się poddać. Wziął resztę pieniędzy i poszedł
na pole walki ponownie. Na korytarzu spotkał obojga rywali , którzy wymieniali się wygranymi
pieniędzmi. Odrazu zoriętował się że one są ustawione. Zagadał do nich. Po pewnym czasie
wkręcił się w interes i już zawsze wygrywał 2 krotność swoich pieniędzy , przez co mógł spłacić
długi rodziców. Oni wybudowali sobie nowy chodz skromny domek. Chłopiec przez swoje
przekręty dostał przydomek kanciarz. Pewnego dnia meżczyzna postanowił sam wziąść udział
w walce na arenie. Tym razem nie ustawionej. Wszystkie oszczędności wydał na miecz "Zaibatsu"
i stalowe uzbrojenie. Wszedł na arenę. Po chwili po drugiej stronie wszedł jego przeciwnik.
Publiczność dała mu owacje na stojąco. Kanciarz nie przeląkł się nawet przez chwile. Odrazu
rozpoczął walkę z przeciwnikiem. Mimo przegranej , po walce spotkał lidera Sin'Selema.
Ten zapytał się czy chce być w jego gildi. Mężczyzna jak oparzony powiedział "Tak".
Po chwili namysłu odpowiedział " Pomyślę jeszcze". Kanciarz już nie może doczekać się
jako decyzję podjęli , ponieważ dzięki temu będzie mógł spełnić swoją obietnice
z dzieciństwa.

Kosiek
16-07-11, 16:25
Rekrutacja jest tymczasowo wstrzymana. Żadne opowiadania od tej chwili nie będą już rozpatrywane.

Pozdrawiam.

Molan
25-07-11, 19:28
Wróciłem sobie w najlepsze z Mazur - a tu taka niespodzianka...
Czy ktoś mógłby mi w kilku słowach w PW napisać co stało się z Sin'Selemą i dlaczego gildia zniknęła?
:(