PDA

Zobacz pełną wersję : [słowa pisane] Pierwsza przygoda Rafa - Kord


ProC
21-11-10, 14:01
Pierwsza przygoda Rafa.

Anan to piękna i wspaniała, ale także i niebezpieczna wyspa. Tak słyszałem, bo ja się krzątam w tych cholernych, cuchnących ściekach.
Zejdź do podmiejskich kanałów i trenuj - tak mi mówił przyjaciel.
Pieprze jego rady, nie jestem już nowicjuszem. Przecież zabiłem przynajmniej 20 szczurów, a nawet 3 wielkie, ogromne bestie - czarne szczury.
Idę na wyprawę, zwiedzać najskrytsze zakamarki wyspy. Będę zabijać groźne potwory, straszne kreatury, a kto wie może nawet smoka upoluję.
Kumpel dał mi miecz (według niego najpotężniejszą broń na Archipelagu), ćwiekową tarczę, którą bronię się już całkiem nieźle i kolczugę mającą ochronić mnie przed atakami dzikich bestii. Buty, spodnie i hełm dostałem od jakiegoś frajera za marne dwa srebrniki pożyczone wcześniej od kumpla. Hehe to był interes. Teraz w sakiewce zostało mi 16 miedziaków zarobionych na sprzedaży robaków. Udałem się do gospody, aby spotkać się z Gospodarzem Walerianem. Po wejściu od razu podszedłem do właściciela z zamiarem zakupu żywności.
- Cześć
- WITAM szanownego gościa, ha, ha! Co podać?
- Poproszę 2 steki
- Proszę bardzo, oto zamówione jedzenie. Należy się 20 miedziaków . Zgadza się?
- Co? Dwadzieścia… miedziaków..? Za marne dwa steki? Nie ma mowy, spuść Pan z ceny. Mam 16 i tylko tyle mogę dać.
- Oj, bo mi wielmożny klient z głodu zejdzie!
- Pa
- Do widzenia i polecam się na przyszłość!
Byłem zdenerwowany, iż nie udało mi się kupić steków w dobrej cenie. I co tu teraz zrobić? – trapiłem się ogromnie. Podszedłem do krzesła i kilkoma uderzeniami rozbiłem je na kawałki. Gospodarz nic nie powiedział, ale patrzył na mnie jak na kogoś komu kompletnie odbiło.
Chwilę pomyślałem i podszedłem jeszcze raz do Waleriana. Zaproponowałem mu, że do 16 miedziaków jakie posiadam dorzucę dwa sery znalezione podczas moich wędrówek po kanałach. Zgodził się. I tym sposobem zostałem bez miedziaka przy boku, ale za to miałem dwa steki w mieszku i cały rynsztunek na sobie. Czułem, że mogę pokonać każdego przeciwnika. Wyruszam na wyprawę życia! – krzyknąłem, poczym opuściłem gospodę.
Udałem się na wschód. Przeszedłem przez całe miasto, dotarłem do mostu łączącego miasto z dzikimi rejonami wyspy. Przechodząc przez niego spotkałem Strażnika Czesława, który opowiedział mi o trudach jakie mnie czekają po opuszczeniu miasta. Przestrzegł mnie przed zbyt zuchwałym wypuszczaniem się w głąb nieznanych terenów, gdyż im dalej tym większe niebezpieczeństwa na mnie czyhają. Sztywniak z niego. Nie był przekonywujący i w ogóle jakoś tak dziwnie wyglądał, więc nie zważając na jego przestrogi z zapałem ruszyłem szukać przygody.
Pierwszym moim przeciwnikiem z jakim przyszło mi się zmierzyć był borsuk. Kilka sprawnych ciosów załatwiło sprawę, tylko raz zdołał sięgnąć mnie swymi pazurami – reszta jego ataków kończyła się na mej zbroi. Tarczą nie władałem zbyt dobrze, więc tylko dwa razy udało mi się sparować jego ataki. Rozprułem jego martwe ciało i wyszarpałem kawał mięsa, którym od razu się posiliłem.
Chwilę poczekałem, aby zregenerować siły. Zrobiłem kilka kroków w kierunku północno-wschodnim, zza krzaka wyskoczy rudy lis z dużą, puszystą kitą. Instynktownie mnie zaatakował, a że był o wiele bardziej zwinny niż borsuk z łatwością omijał nieudane próby blokowania tarczą. Na szczęście kolczuga dobrze spełniała swoją rolę, nie pozwalając lisowi zbytnio mnie zranić. Był to wymagający przeciwnik, długo się z nim męczyłem. Jednakże po jakimś czasie zaczął uciekać. Biegłem za nim i próbowałem dobić, nie było to takie proste, gdyż zwinnie unikał moich ataków. Dopiero po pewnym czasie udało mi się go wykończyć. Ochłonąłem i spostrzegłem kilka ran na moim ciele. Zbroja pomimo swojej wytrzymałości nie zdołała mnie uchronić w stu procentach. Z pewnością to wina tarczy! Jest zbyt ciężka i całkowicie nieporęczna.
Nie ma co zwlekać, ruszam dalej, do pełni sił dojdę podczas wędrówki. Kamiennym zejściem dostałem się na rozległą polanę z mnóstwem zielonych krzewów, wielkich drzew i nieznanych mi ziół. Ruszyłem na Północ. Zdążyłem zrobić zaledwie kilkanaście kroków, gdy rzuciły się na mnie jednocześnie lis i borsuk. Nie miałem ochoty z nimi walczyć, jednakże nie chciałem się wracać do miasta. Postanowiłem biec przed siebie i zgubić te marne stworzenia. Po chwili okazało się, że moja decyzja była mocno nie przemyślana. Nie dość, że nie udało mi się zgubić dwóch zwierząt to jeszcze ich przybywało. Ze wszystkich stron zmierzały w moim kierunku watahy lisów. Postanowiłem nie walczyć z żadnym, a tylko bronić się tarczą i biec przed siebie. Było ciężko, z trudnością omijałem krzewy i drzewa, a tarczą blokowałem maksymalnie po dwa ataki wygłodniałych bestii, reszta albo lądował na pancerzu, albo na moim ciele. Biegłem tak przez jakiś czas kąszony boleśnie i nieustępliwie przez gromadę rudych lisów, wielkie robaki, jadowite węże i inne niebezpieczne stworzenia. Nagle ujrzałem jaskinie, w której natychmiast postanowiłem się schronić. Skręciłem w jej kierunku i przez kamienne wejście wdrapałem się do groty, zostawiając chmarę wrogów przed wejściem.
Tu byłem bezpieczny. Co gorszego mogło mnie spotkać, gdy już obroniłem się od tylu kreatur jednocześnie.
Co to za skowyt? Jakieś warczenie. Ale skąd? To przede mną dwa małe wilczki. Hehe przecież nie podejdą do tak potężnego rycerza jak ja. O nie. Atakują!
Muszę się bronić. Hah! Najlepszą obroną jest atak. Skoncentrowałem się na zadawaniu ciosów z myślą, że ochroni mnie kolczuga. Zadałem mocny cios mieczem, ale wilczysko jakby tego wcale nie odczuło. Dwie potężne szczęki wbiły się w moje ciało. Musiałem zbalansować koncentrację pomiędzy atakowanie i chronienie się tarczą. Znów trafiłem wilka lecz tym razem nieco słabiej, ten jednak zachowywał się jakby to na nim nie zrobiło wrażenia. Udało mi się sparować podwójny atak rozwścieczonych bestii, choć sam nie wiem jak tego dokonałem – chyba miałem zamknięte oczy. I kolejny mój atak, tym razem chybiony. Kontratak wilka przyjąłem na pancerz okalający me nogi, drugi niestety omijając tarczę dopadł mej ręki. Kolejna seria to moje wątłe trafienie i dwa potężne kęsy zwierząt powodujące rozległe rany szarpane. Za każdym razem jak zadawałem cios one odgryzały się ze zdwojoną siłą. Pomimo najszczerszych chęci i wysiłku tarczą praktycznie nie potrafiłem się dobrze zasłaniać, nawet gruby pancerz był przebijane przez wielkie, ostre kły moich przeciwników. Wytrzymałem jeszcze cztery serie ataków i poczułem się bezsilny. Próbowałem znaleźć miksturę leczącą, jednakże zbyt duża ilość plecaków, worków i innych schowków nie pozwoliła mi na skuteczne jej odszukanie. Nie byłem daleki od zabicia jednego wilka, ale ich podwójne ataki rozbroiły mnie całkowicie. Moje ostatnie słowa brzmiały: „Po co mi to było?”. Łzy napłynęły mi do oczu i poczułem jak odpływam z tego świata. Wilk zadał ostateczny atak. Pokonano mnie.
I tu kończy się pierwsza i zarazem ostatnia przygoda Rafa..
Widzisz martwego człowieka.
To Raf. Przeciwnikiem, który go pokonał jest Wilk.

jakow12
26-04-11, 01:09
nie blyo zle 8/10 :))))

gex1995
10-05-11, 14:48
No , ale jeszcze jest respawn <joke>
Fajne 7,5/10 :)